poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 3

            Od feralnego zdarzenia minął równo tydzień. Wciąż nie potrafiłam dojść do tego, skąd Calum znał mój adres. Nie mogłam również poprosić o pomoc Trevora, bo wtedy musiałabym również wyjaśnić mu parę innych spraw, a naprawdę wolałam zachować je w tajemnicy. Dla bezpieczeństwa na każdą noc zamykałam szczelnie okna, zamek w drzwiach przekręcałam kilka razy. Wiedziałam jednak, że zwykłe, drewniane drzwi nie wystarczałyby, gdyby do domu chciał włamać się jakiś przestępca. Próbowałam zachować spokój, ale były momenty, w których po prostu kuliłam się na łóżku ze strachu. Do pracy jeździłam taksówkami, uważnie czuwając nad moimi kierowcami, żeby przypadkiem nie okazało się, że wywożą mnie Bóg wie gdzie. Moje zachowanie powoli zamieniało się w pewnego rodzaju obsesję, starałam się zachowywać normalnie, ale nawet zupełnie zwyczajna Stella zauważała, że coś było nie tak. Uśmiechałam się wtedy do niej zupełnie nieszczerze, mówiąc żartobliwe „ze mną? Ze mną jest wszystko w porządku!”. W końcu odpuściła, widząc, że swoimi pytaniami nic nie zdziała.
            Żyłam jak na krawędzi, kiedy właśnie tydzień później zadzwonił mój telefon, zaraz po porannej zmianie w salonie. Numer był nieznany, ale mimo wszystko odebrałam.
            - Halo? – zapytałam, siadając na kanapie. Nie spodziewałam się jednak usłyszeć tego głosu.
            - Cześć, tu Calum – odezwał się chłopak. Nagle sparaliżowana trzymałam tylko telefon przy uchu, nie mówiąc nic wcale. – Halo, jesteś?
            - J-Jestem – mruknęłam pospiesznie. Nie odbierałabym tego, gdybym wcześniej przepisała sobie numer jego telefonu z kartki na telefon. Znakomicie, co tym razem?
            - Samochód jest już naprawiony. Wolałabyś, żebym go ci odstawił pod dom, czy żebyś sama po niego przyjechała? – zapytał. Jego głos był uprzejmy, gdyby nie moje uprzedzenia nawet sympatyczny. Dlaczego w takim razie skądś wiedziałam, że Calum nie był tym, za kogo się podawał? Nie wiedziałam, która opcja była bardziej ryzykowna. Gdyby odstawił samochód pod moje mieszkanie, mógłby chcieć „zajść” do mnie w odwiedziny. Gdybym z kolei pojechała po niego sama, byłaby możliwość, że zatrzymałby mnie w warsztacie. Przygryzłam wargę w skonsternowaniu. Co ja miałam biedna począć?
            - Jeśli to nie problem... – zaczęłam powoli, w głowie wciąż jednak podejmując decyzję. Tak banalne pytanie skierował w moją stronę, a tak trudno było mi na nie odpowiedzieć.
            - To na pewno nie będzie żaden problem – uprzedził mnie. O tak, zauważyłam, że dla niego nic nie jest problemem. Gdybym pewnie zapytała o to, czy może zabić dla mnie kogoś, jego odpowiedź byłaby twierdząca. Przestań bredzić – skarciłam sama siebie. Rozejrzałam się po moim maleńkim salonie, lustrując każdą rzecz z osobna. Chętnie robiłabym to bez końca, ale Calum wciąż był na linii i czekał na moją odpowiedź.
            - Mógłbyś go odstawić pod dom? – zapytałam. Być może nie była to najrozsądniejsza decyzja w moim życiu, ale druga opcja również nie wydawała się być kolorowa. Zaczęłam bawić się nitką od moich szarych dresów, mając na twarz zmartwioną minę. Strach znów przejmował nade mną kontrolę.
            - Jasne, przecież sam to zaproponowałem. – Słyszałam jego radosny śmiech w słuchawce komórki. Wczoraj zaśmiałabym się razem  nim, ale dziś zderzyłam się z rzeczywistością i nie potrafiłam się do tego zmusić. Chłopak wyczuł, że coś było nie tak. – Wszystko OK?
            Przez chwilę nie odpowiadałam. Jego głos posiadał nutkę zmartwienia i troski, a przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam zaufać zupełnie obcemu facetowi? Dobra, może wydawał się być miły, ale to nie zmieniało faktu, że mógł po prostu zachowywać pozory. Czego się nie robi na rzecz dobrego planu?
            - Tak – powiedziałam zaraz, żeby nie domyślił się niczego po długiej ciszy z mojej strony. – Wszystko jest dobrze.
            - W takim razie... do zobaczenia niedługo – odpowiedział, a następnie się rozłączył. Miałam rację; zamierzał się ze mną widzieć. Westchnęłam głęboko i ciężko, próbując się przygotować na spotkanie z chłopakiem.
***
            Kiedy ja obgryzałam paznokcie ze strachu, Calum zdążył podjechać pod mój blok. Siedział w moim samochodzie, obserwowałam przez okno w kuchni, jak wysiadał z auta. Zamknął kluczykiem drzwi samochodu, a następnie pokierował się w stronę drzwi wejściowych na moją klatkę. Nie widziałam w jego ruchach żadnego zawahania, jakby rzeczywiście dokładnie wiedział, gdzie mieszkałam. Wzdrygnęłam się lekko, gdy ciut za wcześnie usłyszałam dzwonek. Pokierowałam się do korytarzyka, uchylając drewnianą powłokę. Przywdziałam na usta uśmiech w nadziei, że Calum nie dostrzeże mojego zestresowania. A wydawało mi się, że lata praktyki uodporniły mnie na takowe sytuacje.
            - Cześć – odezwał się pierwszy. Pokiwałam głową, uważnie mu się przyglądając. Zupełnie jakbym chciała odczytać z jego twarzy zamiary, którymi się kierował.
            - Hej – odpowiedziałam. Oparłam swoje ciało na futrynie, a rękę mocniej zacisnęłam na klamce od drzwi. Moja dłoń cała była spocona, ale to był tylko mały, drobniusi szczegół w tym wszystkim. – Skąd wiedziałeś, pod którym numerem mieszkam? – wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Musiałam to wiedzieć, bo inaczej gdy znów zostałabym sama, nie mogłabym przestać o tym myśleć. Podniósł swoją prawą rękę do góry, żeby podrapać się niemrawo po karku. Widziałam strużki potu na jego czole oraz małe zakłopotanie w jego oczach. Byłam świetnym obserwatorem, dlatego to mnie zawsze wysyłali na przeszpiegi albo do przesłuchiwania jeńców, gdy jeszcze byłam ślepo zapatrzona w poczynania Jamesa. Ta historia była długa i skomplikowana.
            - Na dole była rozpiska mieszkańców budynku – odpowiedział. Kłamał, dobrze to wiedziałam. Na dole rozpisane były jedynie nazwiska, a Calum nie znał go. Przynajmniej nie ode mnie.
            - Jasne – odrzekłam na to, robiąc minę, jakbym mu uwierzyła. Chciałam się go pozbyć bezproblemowo. Wyciągnął swoją rękę z kluczykami w moją stronę. Również wyciągnęłam w jego stronę dłoń, wewnętrzną stroną do góry, żeby spuścił je prosto do niej. Gdy do uczynił, znów się odezwał:
            - Mogę wejść? – zapytał, chwytając klamkę z drugiej strony i ciągnąc ją lekko w swoją stronę. Spięłam się, ponieważ nie chciałam go w moim mieszkaniu.
            - To nie jest najlepszy pomysł – zaoponowałam. Zmarszczył brwi, po czym je uniósł do góry. Miał pytający wzrok, a żeby przypieczętować jeszcze swoje zdezorientowanie, zadał mi kolejne pytanie:
            - A to niby czemu?
            I co ja miałam mu odpowiedzieć? Żadna wymówka w mojej głowie nie wydawała się być odpowiednia. Czułam się strasznie zagrożona w jego obecności, tym bardziej, że wiedział o mnie coś, czego mu kompletnie nie mówiłam. Nie mógł pracować dla Jamesa. Ten nigdy nie pozwoliłby, żeby gościu popełnił jakikolwiek błąd. Zdawał sobie sprawę, że byłam inteligentna, więc wysyłałby raczej wyszkolonych podwładnych. Chyba, że był to kolejny jego dziwny plan, który przewidywał zupełnie coś innego. Może chciał mnie zastraszyć, a jednocześnie sprawić, żebym nie wierzyła w to, iż to on był tego sprawcą? Tak, ja i moje głębokie przemyślenia.
            - W moim domu jest straszny bałagan i... – Próbowałam zmienić taktykę, gdy nie widziałam przekonania w jego oczach. – Zamierzałam zaraz wyjść z domu, spotykam się z koleżanką – dodałam zaraz. Tym razem użyłam lepszego argumentu, bo nie dociekał więcej, opuszczając dłoń z powrotem wzdłuż tułowia. Odetchnęłam w głowie z ulgą. Udało się.
            - No to... na razie – zakończył nasze spotkanie. Posłał mi lekki uśmiech wymieszany z krzywym i dziwnym spojrzeniem. – Jeszcze się może kiedyś zdzwonimy. No wiesz, gdyby zepsułby ci się samochód.
            Albo w innych okolicznościach – mówiła jego twarz. Tak bardzo banalne były jego gesty, tak łatwo było z nich czytać, a jednocześnie tak bardzo się go obawiałam.
            - Taa – wymamrotałam. – Pa. – Zatrzasnęłam za nim drzwi, a następnie odwróciłam się do nich tyłem i oparłam o nie plecami. Zsunęłam się po nich na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Wszystko zaczęło się komplikować, a ja podświadomie czułam, że to dopiero początek.
***
            W ciągu kolejnych dni mogłam już spokojnie dojeżdżać do pracy własnym samochodem i cieszyło mnie to. Gorzej było już z samopoczuciem, po zdawałam sobie sprawę z tego, że Calum prawdopodobnie tak szybko nie odpuści. Na razie miałam jednak święty spokój i już szykowałam się na kolejną misję szpiegowską. Trevor poinformował mnie, że jeden z podwładnych Jamesa będzie musiał coś załatwić w starym magazynie. Przypomniała mi się moja ostatnia misja, kiedy to dyskretnie szpiegowałam młodego Luke’a Hemmingsa. Znałam tylko jeden opuszczony magazyn w Nowym Jorku, który nie był pod kontrolą miasta. I właśnie dlatego stwierdziłam, że spotkanie odbędzie się w dokładnie tym samym miejscu, w którym byłam ostatnim razem. Trevor stał się o wiele bardziej podejrzliwy, ale co on biedny mógł zdziałać przez telefon? Nie licząc tego, czasu na spotkania miał niewiele, więc jak na razie byłam bezpieczna. Przynajmniej z jego strony, bo w rzeczywistości wiele ryzykowałam, postanawiając zjawić się na miejscu spotkania. Miało się ono odbyć na początku października, czyli za niecałe dwa tygodnie. Do tego czasu miałam się jednak przygotować. Nie spodziewałam się jednak, że los wciąż gotował dla mnie niespodzianki. O jednej z nich dowiedziałam się w jedną z niedziel, kiedy to ktoś zapukał do moich drzwi.
            W pierwszej kolejności pomyślałam o Trevorze, zaraz jednak stwierdziłam, że to pewnie Calum mnie nachodził. Myliłam się jednak, bo gdy otworzyłam drzwi, okazało się, że to zupełnie obca osoba. Młody i wysoki chłopak, który miał na głowie istny huragan ciemnoblond włosów, które podtrzymywała czerwona bandana z białymi wzorkami. Na jego twarzy widniał wesoły uśmiech. Pierwsza moja myśl była mniej więcej taka: „Kim jest ten koleś i czego tutaj szuka?!”. Powstrzymałam się jednak przed zatrzaśnięciem mu drzwi przed nosem.
            - Cześć. Jestem Ashton, wprowadziłem się dzisiaj do mieszkania naprzeciwko i postanowiłem się przedstawić – wyjaśnił swoje najście. Ja oczywiście z moją nieufnością do ludzi, posłałam mu sztuczny uśmiech i sugerująco odparłam:
            - A ja jestem naprawdę wredną osobą, która nie lubi, gdy ktoś nachodzi ją w domu – powiedziałam. Na jego twarzy pojawiła się nutka zdziwienia, ale uśmiech nie chciał zejść z jego twarzy.
            - Zadziorna – skomentował chłopak, miętosząc ręką rąbek swojego t-shirtu. Pokiwałam tylko głową na jego słowa, a następnie próbowałam zamknąć mu drzwi przed nosem. Na próżno jednak, bo wsadził stopę w szparę między framugą a drzwiami. Doskonale – pomyślałam z sarkazmem.
            - Już się przedstawiłeś – zauważyłam, zerkając na jego nogę. – Możesz zabrać swojego buciora z progu mojego domu?
            - Właściwie, to nie. – Puścił mi oczko, po czym zacmokał kilka razy. – Chciałem przy okazji pożyczyć cukier.
            Oczywiście. Użycie tak banalnej wymówki miało doprowadzić do przedłużenia naszego spotkania. Nie tym razem... jak mu tam było? Arnold?
            - Och, jak przykro – odrzekłam z udawanym zmartwieniem. – Akurat cały wykorzystałam. Ciasto to jednak wymagająca sprawa.
            Kończyły mu się wymówki, widziałam lekką histerię w jego oczach. Czemu tak bardzo zależało mu na tym, żeby wejść do mojego mieszkania? Zwróciłam większą uwagę na jego zachowania. Dopiero teraz zauważyłam, że próbował uwieść mnie spojrzeniem. Zabawne, że wcześniej tego nie widziałam. Jego postawa była beztroska i z pewnością biło od niego próżnością. Biedny Adam był zapatrzony w siebie.
            - Uwielbiam ciasta. Poczęstowałabyś mnie? – chwycił się kolejnej wymówki. Otaksowałam go podejrzliwym spojrzeniem. Nie zareagowałam na zaczepkę, nareszcie zdając sobie sprawę z sensu jego wcześniejszych słów.
            - Wprowadziłeś się naprzeciwko? – zapytałam z szokiem. Nie wiedziałam, jak to możliwe. Wcześniej mieszkała tam jędza Chesterfield, a ona ani za Chiny, ani za Japonię nie przeprowadziłaby się na rzecz jakiegoś niedorozwiniętego, szalonego, młodego mężczyzny. – A co z Chesterfield?
            - Emm... – próbował coś wymyślić. Myślami powędrowałam do dziwnego zachowania Caluma Teraz tak bardzo go przypominał, że w głowie już próbowałam ich w jakiś sposób połączyć. – O-Ona, um, wyjechała... Tak! Do... Waszyngtonu!
            O tyle, co wcześniej raził mnie swoją pewnością siebie, tak teraz jego zamieszanie było wręcz wyczuwalne. Słaby z ciebie kłamca, Anthony. Boże, czemu ostatnio nie miałam w ogóle spokoju? Czy to James znowu coś knuł? Zaczęłam się coraz bardziej go obawiać, ale wraz ze strachem rosła również złość. Miałam dość tych gierek, chciałam normalnie żyć.
            - Posłuchaj, Andrew...
            - Ashton – poprawił mnie od razu, marszcząc dziwnie brwi. Nie był zadowolony z tonu mojego głosu.
            - Ashton – powtórzyłam dla świętego spokoju. – Jeśli chcesz przedstawić się jakiejś panience, to na czwartym piętrze pod numerem siódmym mieszka Rebecca. Mi jednak daj spokój. Jestem pewna, że ona zaoferuje ci więcej niż cukier. – Skrzywiłam się z obrzydzeniem. Zrozumiał, co miałam na myśli, nie skomentował tego jednak. Jego orzechowe oczy wpatrywały się we mnie cały czas, gdy kolejne słowa wypadły z moich ust. – A teraz z łaski swojej zabierz tę nogę, zanim ci ją urwę.
            Powoli wykonał polecenie, cały czas jednak mi się przyglądając.
            - Do zobaczenia – odezwał się w końcu i uśmiechnął złośliwie. Wywróciłam oczami i podążałam za nim wzrokiem, gdy odwrócił się na pięcie i podszedł do swoich drzwi, kładąc dłoń na klamce. Chciałam już zamknąć drzwi, ale zanim to zrobiłam, moje usta same otworzyły się i powiedziały coś, co nasuwało mi się na myśl od kilku minut.
            - A, i Ashton? – powiedziałam, a on zerknął na mnie tylko kątem oka. – Pozdrów Michaela i Caluma, myślę, że się ucieszą.
            - Co ty... – Wytrzeszczył oczy, ale nie słuchałam więcej, zatrzaskując swoje drzwi i zamykając je na klucz. Trafiłam, cholera, widziałam to w jego przerażeniu. Nie wiedziałam jak to możliwe, że potrafiłam tak szybko kojarzyć fakty, ale dziękowałam Bogu za ten talent. Czasami też go przeklinałam, bo gdyby nie moje „zdolności” nie trafiłabym pod czarne skrzydła Jamesa... a nawet jeśli, to nie widziałby we mnie potencjału i nie stałabym się tym, kim byłam. Tak ślepo zapatrzona w potomka Diabła, tak desperacko prosząca o chwilę uwagi. Dał mi jej aż zanadto.

~ Jeśli przeczytałeś/aś – zostaw komentarz, proszę ~


czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 2

            Następnego dnia miałam wolne, bo była niedziela, co nie za bardzo mnie ucieszyło. Nie miałam zaplanowanych żadnych misji ani wyjść, więc oznaczało to, że cały dzień został spisany na straty. Nie lubiłam bezczynnego wylegiwania się w łóżku czy na kanapie, byłam raczej skora do pracy. Może i nie lubiłam swojego życia, ale czasem dziękowałam Bogu, że miałam jakieś zajęcie; chociażby niebezpieczne misje. Z racji nudów, zamiast odpalić telewizor i oglądać powtórki seriali, tak jak to robią zwykli ludzie w wolny dzień, ja zabrałam się za porządki w domu. Wyprałam wszystkie brudne łachy z kosza na pranie, pozmywałam górę naczyń, które od kilku dni leżały brudne w zlewie, poodkurzałam w pokojach i powycierałam kurze. Nigdy nie byłam perfekcyjną panią domu, ale wolałam raz na jakiś czas posprzątać, bo jak patrzyło się na ten syf u mnie, to aż się rzygać chciało. Z drugiej strony, mojego domu nikt nie odwiedzał, a jeśli już to Trevor albo ktoś z jego otoczenia, więc nie było nawet dla kogo sprzątać.
            Dzień zapowiadał się naprawdę nudnie, nie miałam za wiele do roboty. Rzuciłam się na sofę w moim mini salonie, a następnie z westchnieniem sprawdziłam godzinę. Trzynasta. Wydawało mi się, że sprzątanie zajęło mi dłużej, a tu się okazało, że nie minęło za wiele czasu. Postanowiłam jeszcze zajść do sklepu, żeby uzupełnić zapasy w lodówce, nawet jeśli zazwyczaj jadałam na mieście – być może dlatego, że kucharka ze mnie była marna. Z takim myśleniem wstałam i przeszłam do małego korytarzyka, który służył mi za przedpokój, a następnie założyłam moje ulubione adidasy i wyszłam z domu, zabierając ze sobą tylko klucze, telefon i pieniądze. Nie zapomniałam o zakluczeniu drzwi.
            Mieszkałam na pierwszym piętrze małego bloku, a zaraz obok niego był sklep spożywczy, do którego właśnie szłam. Szybko zrobiłam zakupy, a kiedy już chciałam wychodzić przez oszklone drzwi, ktoś potrącił mój tył, chcąc przepchać się przede mnie.
            Odwróciłam się zła w stronę tego delikwenta z zamiarem wykrzyczenia mu tego i owego, ale zamarłam w półkroku. Przede mną stał nikt inny, jak ów klient, który wczoraj na głowie miał czerwone włosy. Tym razem były oczywiście jasnofioletowe, a to dlatego, że przecież mu je przefarbowałam. Zabrakło mi języka w gębie, a on tylko podniósł brew w pytającym geście, uśmiechając się przy tym złośliwie. Dzisiaj miał na sobie zwykłe dżinsy, a szara koszulka wystawała mu spod czarnej, materiałowej kurtki. Czy on był jakimś prześladowcą, czy coś? Nigdy go tu nie widziałam, a teraz nagle spotykam go po drugiej stronie miasta, z dala od salonu fryzjerskiego. Ciekawe, hm – pomyślałam.
            Otrząsnęłam się w końcu z szoku, a następnie zmrużyłam na niego groźnie oczy. Na jego twarzy wciąż widniał ten irytujący uśmieszek.
            - Nie przepychaj się – powiedziałam po prostu i odwróciłam się od niego, wychodząc ze sklepu. Zaczęłam się kierować w stronę mojego domu, który stał po drugiej stronie ulicy, kiedy ten chłopak mnie dogonił.
            - Wszystko z tobą w porządku? Jesteś wyjątkowo wredna. Jeszcze trochę, a pomyślę, że zabijasz bezbronne szczeniaczki – zasugerował, śmiejąc się ze swojego żartu. Nie podobał mi się ton jego głosu. Tym bardziej, gdy zadał kolejne pytanie: – Mieszkasz gdzieś blisko?
            Mój instynkt podpowiadał mi, żeby nie ufać temu chłopakowi. No błagam was, wypytywać o miejsce zamieszkania na drugim, niefortunnym dodam, spotkaniu? Z tym kolesiem stanowczo było coś nie tak. Co, jeśli James go przysłał? Musiałam być ostrożna.
            - Zostaw mnie w spokoju – wymówiłam te słowa wyraźnie i z dokładnością, żeby zdał sobie sprawę, że naprawdę nie potrzebowałam jego towarzystwa. Zrozumiał aluzję, uśmiechając się szyderczo.
            - A ja jestem Michael. Mi również miło ciebie poznać – odrzekł z sarkazmem. Ten typ był uciążliwy i strasznie, strasznie irytujący. Nie rozumiałam tylko, czego ode mnie chciał. Ludzie od Jamesa od razu przechodzili do rzeczy albo po prostu cię porywali, a ten tutaj zaczepił mnie w środku dnia i to przy świadkach. Może to ja po prostu miałam nierówno pod sufitem i stałam się bardzo podejrzliwa?
            - A więc, Michael, czy mógłbyś się po prostu odczepić? – mruknęłam, przystając. Jeszcze mi brakowało tego, żeby wiedział, gdzie mieszkałam. Było to strategiczne posunięcie, co niestety chłopak uznał za wstęp do rozmowy. Jak Boga kocham, nienawidziłam ludzi, którzy mnie zaczepiali. Tym bardziej podejrzane typy z fioletowymi włosami.
            - Okaż rzesz trochę szacunku – powtórzył moje słowa z poprzedniego dnia. Ta, fajnie. Wywróciłam oczami na jego wypowiedź.
            - Czego chcesz? – zapytałam ponaglająco. Wolałam, żeby przeszedł do rzeczy, a później dał mi spokój. Żałowałam, że wcześniej tak narzekałam na mój luźny dzień. Chłopak niewinnie wzruszył ramionami, posyłając mi krzywe spojrzenie.
            - Nic nie chcę – zaoponował.  Zobaczyłem w tłumie znajomą twarz, to postanowiłem podejść. To chyba nie zbrodnia, nie? – Uniósł brew. Zbrodnią to nie było, ale nachalnym występkiem owszem.
            - Widziałeś mnie raz w życiu, jakim cudem mogłeś mnie rozpoznać?
            Tym pytaniem pierwszy raz go zakłopotałam i chociaż tylko na kilka sekund, to wystarczyło mi, żebym doszła do pewnych wniosków. Byłam mistrzem dedukcji, zbyt wiele razy miałam do czynienia w życiu z kłamcami.
            - Mam dobrą pamięć – wyjaśnił niby obojętnie, ale widać było, jak ledwo zauważalnie jego ramiona uniosły się do góry. Był spięty.
            - Kłamiesz – powiedziałam pewnie. Chłopak zmarszczył kilka razy nos, a następnie przejechał ręką po swoich dziwnie ułożonych włosach. – Nie wiem czego chcesz, ale dowiem się, jeśli natychmiast się nie odczepisz. – Tymi słowami zaskoczyłam go, nie krył bowiem swojego zdziwienia. Na jego twarzy pojawiła się również satysfakcja, a to oznaczało, że powiedziałam mu coś, na co od początku czekał. I już wiedziałam, że wcale nie był zwykłą osobą, która zobaczyła znajomą twarz, a kimś, kto przyszedł tu na zwiady.
            - Do zobaczenia, Turner – rzekł, uśmiechając się groźnie przy wymawianiu mojego nazwiska. Następnie po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę, jednocześnie wsadzając dłonie do kieszeni kurtki. Chyba znowu nieświadomie wpakowałam się w niezłe bagno.
***
            Dyskretnie wypytałam Trevora, czy dla Jamesa nie pracował przypadkiem jakiś Michael, nie pomógł mi on jednak za wiele, bo odpowiedział coś w stylu, że gang Jamesa był naprawdę duży i pracowało dla niego z pewnością wielu Michaeli. Pytał też, po co mi ta informacja, wykręciłam się jednak tym, że czułam spaleniznę, bo próbowałam coś ugotować i musiałam natychmiast pójść to sprawdzić, więc nic nie podejrzewał. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
            W poniedziałek znów wróciłam do pracy i przez pierwsze kilka dni nic się u mnie nie działo. Jak zwykle z dala trzymałam się od innych ludzi, nie licząc oczywiście klientów, których musiałam obsługiwać. Jakiś czas potem zepsuł mi się samochód, kiedy miałam wracać po pracy, co stwierdziłam z oburzeniem. Miałam spory kawał do domu i jak ja miałam się tam niby dostać? Zazwyczaj wychodziłam przed Stellą z salonu, a ona jeszcze tam trochę ogarniała i dopiero wtedy wychodziła. Tym razem jednak zastała mnie przed budynkiem, gdy opierałam się o maskę samochodu.
        - Gwendolyn? Ty jeszcze tutaj? – zapytała z niemałym zaskoczeniem. Zawsze zmywałam się od razu po wyjściu z pracy, więc nie dziwiłam się jej.
          - Widzisz – zaczęłam – akurat zepsuł mi się samochód, bo nie chce się odpalić. – Potrzebowała chwili, żeby przyswoić tę informację, a następnie niepewnie pokiwała głową. Na samochodach znała się jak świnia na gwiazdach. Czyli tak jak ja, bo nie znałam się na nich wcale.
           - Podwiozłabym cię – mówiła powoli – ale dzisiaj podwozi mnie mój chłopak i nie będzie nam za bardzo po drodze... – Uśmiechnęła się przepraszająco. Tym razem to ja pokiwałam głową, choć tak naprawdę miałam na myśli „Serio?! Akurat dzisiaj?!”. – Wybacz – dodała.
            - Taa, jakoś sobie poradzę – mruknęłam. Nie chciałam jej więcej w to mieszać, więc po prostu machnęłam ręką na znak, że coś wymyślę. Po kilku minutach pod salon podjechał jej chłopak, więc pożegnała się ze mną i po prostu odjechała. Byłam ciekawa, czy możliwe by było, żeby Trevor załatwił mi holownika albo coś w tym stylu. Z pozytywnym nastawieniem (bo tylko ono mi zostało) zaczęłam przeszukiwać moją torebkę w celu odnalezienia telefonu. Zanim jednak zdążyłam go znaleźć, ktoś mnie zaczepił. Podniosłam wzrok na stojącego przede mną chłopaka. Znacznie górował nade mną wzrostem, ale byłam do tego przyzwyczajona, bo ostatnio spotykałam samych gigantów. Miał ciemne włosy, tak samo jak oczy. Jego skóra również do najjaśniejszych nie należała. Nad jego oczami widniały krzaczaste brwi, a kości jego żuchwy były lekko wysunięte, przez co stwierdziłam, że był rdzennym Aborygenem australijskim.
            - Hmm, hej. Jakoś tak przypadkiem usłyszałem, że zepsuł ci się samochód. Mam linę w samochodzie i... pomóc ci? – zapytał chaotycznie. Znowu zmierzyłam go wzrokiem. Wyglądał raczej przyjaźnie, ale halo, który normalny człowiek najpierw cię podsłuchuje, a później ot tak proponuje ci pomóc? Z drugiej strony, gdybym poprosiła Trevora o pomoc, to mógłby chcieć mnie wypytać o parę rzeczy, a twarzą w twarz tak łatwo nie byłoby mi skłamać. Rozważyłam kwestie za i przeciw, gdy on wciąż patrzył na mnie z tym samym zapałem. Wiedział, że się zgodzę.
            - OK – mruknęłam w końcu. Chłopak uśmiechnął się do mnie szczerze, po czym powiedział, że pójdzie po samochód i zaraz wróci. Zgodziłam się i już po kilku minutach chłopak montował linę.
            - Będę się starał jechać powoli. Może najpierw odstawimy twoje auto do naprawy, a potem po prostu odwiozę cię do domu? – zaproponował. Mimo mojej nieufności do ludzi, postanowiłam się zgodzić.
           - Ostrzegam tylko, że mieszkam trochę daleko stąd – dodałam po chwili. Wolałam powiedzieć mu to od razu, żeby mógł jeszcze się rozmyślić. On tylko zaśmiał się radośnie.
       - To żaden problem, naprawdę – odpowiedział, wciąż się śmiejąc. Wymieniliśmy jeszcze parę zdań, żeby ustalić co i jak, a następnie rozeszliśmy się do swoich samochodów. Chłopak jechał powoli, za co byłam mu wdzięczna, bo to trochę straszne jechać w samochodzie, który jest holowany. Droga do warsztatu zajęła nam około piętnastu minut, a gdy się zatrzymaliśmy i oddaliśmy auto do naprawy, Australijczyk ogłosił, że również pracuje w tym warsztacie i że mogę liczyć na zniżkę. Podziękowałam mu, bo naprawy są często drogie i mimo, że nie lubiłam nikogo na nic naciągać, to tym razem zrezygnowałam z wybicia mu z głowy tego pomysłu. Kazał mi też zapisać swój numer, żeby mógł mnie poinformować, kiedy samochód będzie naprawiony. Przy tym trochę się zawahałam, bo co jak co, ale ten koleś był dla mnie obcy. W końcu jednak chciałam, żeby oddał mi moje auto, bo bez niego ani rusz, więc podałam mu mój numer, tak samo jak on mi. Następnie wsiedliśmy do jego samochodu i przy akompaniamencie jakiejś harmonijnej piosenki jechaliśmy do mojego domu. Dowiedziałam się, że chłopak miał na imię Calum. Był bardzo zabawny, wciąż opowiadał jakieś żarty i zanim się zorientowałam, byliśmy już pod moim domem. Podziękowałam mu jeszcze raz, a następnie wysiadłam z samochodu. Było już ciemno na dworze, bo zmianę miałam do późna, a potem jeszcze trochę siedzieliśmy pod warsztatem, żeby wszystko ustalić (jakbyśmy nie mogli zrobić tego w samochodzie).
          - Poradzisz sobie? Jest już późno – powiedziałam. Nie chciałam mu proponować zostawania na noc, bo chyba bym z przerażenia umarła, gdyby nocował u mnie obcy chłopak, ale zrobił dla mnie dużo i wolałam być chociażby uprzejma.
          - Poradzę, poradzę. Jestem dużym chłopcem – odparł po prostu, uśmiechając się pokrzepiająco. Pokiwałam głową, zamykając za sobą drzwiczki samochodu. Nareszcie wróciłam do domu – pomyślałam. To był zdecydowanie długi dzień, więc z ulgą przekroczyłam próg mojego mieszkania. Zamknęłam za sobą drzwi, a następnie przeszłam do kuchni. Wzięłam z suszarki jedną ze szklanek, a następnie wyjęłam z lodówki sok pomarańczowy i zaczęłam go nalewać. Gdy podniosłam szklankę, uświadomiłam sobie jedną, ale istotną rzecz.
            Nie podawałam Calumowi mojego adresu, a mimo to on odwiózł mnie na miejsce.
         Szklanka wyślizgnęła mi się z ręki i z hukiem spadła na ziemię, roztrzaskując się na kawałeczki. Zaczynałam się czuć coraz mniej bezpiecznie.


~ Jeśli przeczytałeś/aś – zostaw komentarz, proszę ~

poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 1

Z każdym najmniejszym ruchem liście krzaków niebezpiecznie szeleściły, dając mi znak, że to, co robiłam, było strasznie ryzykowne. W końcu nieczęsto w życiu szpieguje się jednego z członków jakiegoś gangu, przynajmniej jeśli nie jest się z policji.
Lub w tym przypadku, przynajmniej jeśli nie jest się mną. Obserwowanie gangsterów było u mnie na porządku dziennym od wielu lat, teraz jednak w tym dobrym znaczeniu. Czuwałam nad nastolatkami pragnącymi więcej pieniędzy, bo mimo wszystko nie zasłużyli na to, żeby wpaść w chciwe łapska Jamesa. Dzisiejszy cel jednakże nie był zwyczajny, o czym zdążyłam przekonać się już po kilku miesiącach szpiegowania go. Przez ten czas zdążyłam się dowiedzieć jedynie tyle, że nazywał się Luke Hemmings i miał dwadzieścia lat. Jego kartoteka była praktycznie pusta, a on... zdawał się być ekspertem. Jakby dobrze wiedział, na co się pisze, dołączając do gangu. Był dla mnie jedną wielką zagadką, a ja uwielbiałam zagadki. A jeszcze bardziej lubiłam je rozwiązywać.
Z takimi zamiarami obserwowałam go, jak zakrada się do starego magazynu. Był to trzypiętrowy budynek z parterem, który miał większość okien stłuczonych lub pozasłanianych. Po szarym kolorze ścian można było się domyślić, że magazyn liczył sobie sporo lat. Nie znałam tego miejsca i choć poznawać nie chciałam, to coś w środku pchnęło mnie do podążenia za blondynem.
O tak, włosy Luke'a były na tyle jasne, żeby nazwać go blondynem, aczkolwiek – jak dla mnie – były jednocześnie ciemniejsze. Oczywiście nie mogłam przyjrzeć mu się z bliska, ale w moje lepkie rączki wpadło parę jego zdjęć.
Hemmings zniknął za metalowymi drzwiami budynku, a ja wzięłam głębszy wdech i odczekałam kilka sekund, zanim i ja wyszłam z ukrycia i prześlizgnęłam się do środka. Nie widziałam go, prawdopodobnie zniknął za jakimiś drzwiami lub w jakimś korytarzu, dlatego wytężyłam słuch. W końcu udało mi się dosłyszeć jego kroki po schodach w głębi pierwszego korytarza. Wolnym krokiem podążyłam za nim, uważając, żeby żadna deska nie zaskrzypiała mi przypadkiem pod nogami. Wszędzie panowała ciemność, więc musiałam nieźle się namęczyć, żeby dostrzec jego sylwetkę. Udało mi się to w momencie, w którym zniknął za jakimiś drzwiami, trzaskając nimi głośno.
To po co była u niego ta cała dyskrecja, skoro przed momentem zamknął z impetem drzwi? – pomyślałam z niezrozumieniem. Jego osoba znacznie mnie zaskakiwała. Nie mogłam oczywiście wejść do środka, bo słyszałam tam już stłumione głosy, a ja miałam zostać niezauważona. Zbliżyłam się do drzwi, a moje serce zaczęło niebezpiecznie kołatać. Adrenalina krążyła w moich żyłach. Kiedy stanęłam dostatecznie blisko, przysuwając ucho do drewnianej powłoki, mogłam usłyszeć strzępki rozmów.
- Nie – odezwał się Hemmings. Potrafiłam rozpoznać jego głos, ponieważ kilka razy byłam świadkiem jego rozmów telefonicznych lub z kimś innym. Nie wiedziałam o co chodziło, dopóki nie dodał czegoś w stylu, że nikt go nie śledził. Jak bardzo się mylisz. Z kim on w ogóle rozmawiał?
- ... poszło? – usłyszałam tylko ostatnie słowo, które wymawiał zupełnie obcy mi głos męski. Później znowu zaczął mówić Luke, a ja coraz bardziej marszczyłam czoło. Zaczęłam się również trzęść.
- Dobrze... wokół palca. – Nie rozumiałam, co miał na myśli, bo niewiele słyszałam z tego, co mówił. Zaśmiał się też ironicznie, a następnie podniósł głos, dzięki czemu mogłam usłyszeć dalszą część wypowiedzi: - Niczego się nie domyślają. Już niedługo przekonają się, że nie są wcale tak wielką siłą, za jaką się uważają.
Odskoczyłam od drzwi z przerażeniem, przez co deski pod moimi nogami zaskrzypiały. Wytrzeszczyłam oczy ze strachu.
- Słyszeliście? – zapytał ktoś, a następnie słyszałam zbliżające się kroki. Umilkły nagle, jakby ktoś się zatrzymał, gdy nagle odezwał się Hemmings:
- To pewnie przez wiatr. W tym magazynie jest mnóstwo dziur. Nikt mnie nie śledził – mówił. Ulżyło mi, ale starałam się nie wzdychać ani nie ruszać, bo tym razem mogło to się dla mnie źle skończyć. Rozmawiali jeszcze o czymś przyciszonymi głosami, a później mój cel ogłosił, że będzie musiał już iść, bo James nie może nic podejrzewać. A ponieważ jak zwykle nie chciałam się narażać, postanowiłam już sama czym prędzej wyjść ze starego magazynu. Udało mi się to bezproblemowo, a ja wychodząc z budynku, na powrót znalazłam ukrycie w krzakach. Po jakimś czasie Luke też wyszedł przez drzwi, a następnie obejrzał się dookoła i ruszył w drogę powrotną, naciągając kaptur bluzy na blond czuprynę.
A w mojej głowie krążyło wciąż jedno pytanie: Kim ty, do diabła, jesteś, Luke?
***
To nie tak, że jedyne co w życiu robiłam, to szpiegowanie gangsterów. To nie tak, że szpiegowałam ich dla policji. Robiłam to na własną rękę, a to dlatego, że moje uczynki w przeszłości też nie były kolorowe, więc raczej sama nie wpakowałabym się w łapy rządu, który tylko czekał na mój błąd. Musiałam jednak z czegoś żyć, więc dorabiałam jako fryzjerka w salonie mojej... przyjaciółki. Nie wiedziała nic o moim życiowym powołaniu, ale czasem łatwo było mi się z nią dogadać. Jej minusem była zbyt duża ciekawość. Wiele razy pytała mnie, gdzie znikam na większość wieczorów i czemu nie wychodzę z nią i jej znajomymi. Ja po prostu nie chciałam ich narażać, im rzadziej grupa Jamesa będzie mnie z nią widywać, tym wzrośnie jej bezpieczeństwo.
Minął dzień od dziwnego, potajemnego spotkania Luke’a. To było dziwne uczucie, ponieważ wcześniej obiecałam sobie, że będę go chronić, a tu nagle się okazało, że on nie był wcale tym, za kogo się podawał. Z tego, co zdążyłam wydedukować wynikało, że chłopak chciał zniszczyć mafię Jamesa, czyli w pewnym sensie stał po mojej stronie. Byłam tylko ciekawa, czy zdawał sobie sprawę, że nie dało się tak po prostu postawić temu gangowi. Liczył on przecież wiele osób i był świetnie zorganizowany.
Siedziałam na czarnej pufie w salonie fryzjerskim, czekając na mojego klienta. Umówił się ze mną przez telefon na godzinę trzecią po południu. Było już piętnaście po, a  go wciąż nie było. Wywróciłam oczami w zniecierpliwieniu, prychając też pod nosem nie wiadomo do kogo, jednocześnie nerwowo tupiąc nogą. Po jakimś czasie w końcu ktoś przekroczył próg salonu. Był to wysoki chłopak z lekko pucołowatą twarzą. Ubrany był w kraciastą, czerwoną koszulę i czarne dżinsy. Ale nie to przykuło moją uwagę, tylko krwisto czerwone włosy, które były ułożone w dziwnej stylizacji. Podszedł pewnym krokiem w moją stronę, z tym cholernym uśmieszkiem wyższości.
- Ja do panny Turner, byłem umówiony – odezwał się nadzwyczaj grzecznym tonem. Spodziewałam się czegoś bardziej w stylu „Ej, laska, nie każ klientowi czekać”, jak to już się zdarzało.
- To ja – odparłam przychylnie i zamiast patrzeć mu w oczy, nie potrafiłam oderwać wzroku od jego czupryny. Boże, co on miał na głowie? – Co robimy z włosami?
- Tylko przefarbować – odpowiedział i uśmiechnął się głupio. Przekrzywił głowę jakby w zamyśle, mrużąc oczy. – Na jasny fiolet – dodał z pewnością i jak na potwierdzenie swoich słów, pokiwał głową.
- Oczywiście – mruknęłam bez cienia entuzjazmu. Ten facet musiał farbować włosy częściej niż Nicki Minaj. Przynajmniej takie miałam wrażenie, bo włosy wyglądały na zniszczone. Były znacznie przerzedzone, a na dodatek były cienkie. Zaprosiłam go jednak na jeden z foteli stojących przed lustrem i zarzuciłam na niego płachtę. – Odchyl głowę do tyłu – nakazałam, a on posłusznie wykonał polecenie. Zanim jednak zaczęłam coś robić, musiałam go o coś zapytać: - Jesteś pewien? Twoje włosy są strasznie...
- Nie płacę ci za gadanie, tylko za robotę – warknął. Jego głos z uprzejmego zamienił się w naglący i nieprzyjemny. Wkurzył mnie takim gadaniem, byłam dla niego miła, więc czy nie mógł odpłacić mi tym samym?
- Nie płacisz mi, tylko mojej szefowej – sprostowałam z wyczuwalną nutką złości. – A wypłatę dostałabym taką samą i bez obsługiwania ciebie. Więc z łaski swojej, okaż rzesz trochę szacunku. – Nie skomentował tego, ale w jego odbiciu w lustrze widziałam, jak mrużył na mnie oczy i marszczył brwi. To by było na tyle, jeśli chodzi o szacunek.
Czym prędzej zaczęłam zajmować się jego włosami. Miejmy to już za sobą. 
***
Chłopak już nie odezwał się ani razu, po wykonanej robocie po prostu zerknął na cennik i wręczył mi pieniądze, nie komentując nic więcej. Dzięki Bogu – pomyślałam. Mogłam być o wiele wredniejsza dla niego, gdyby mnie wkurzył, a tego nie chciałam. Niby na co dzień byłam ułożoną osobą, ale w rzeczywistości zjadał mnie od środka stres i wyżywałam się na innych. Wiedziałam, że James tak łatwo nie da mi spokoju, więc musiałam żyć ze świadomością, że w każdej chwili może przyjść do mnie i wyrównać porachunki. Albo  po prostu mnie zabić, to też było prawdopodobne. Po obsłużeniu tego klienta i nie miałam więcej umówionych spotkań, więc została mi tylko godzina siedzenia w salonie, na wypadek jakiegoś nagłego klienta, a później moja zmiana się kończyła i mogłam się zmywać do domu.
Mieszkałam spory kawałek od salonu, jedynie ze względów bezpieczeństwa Stelli i jej znajomych. Dojeżdżałam tam w ciągu czterdziestu minut i czasami naprawdę było to uciążliwe, tym bardziej w Nowym Jorku, gdzie korki były nie z tej Ziemi. Wolałam jednak nie wystawiać na ryzyko kogoś prócz mnie samej. Tak, ja i moja dobroduszność.
Żaden nagły klient do mnie jednak nie przyszedł, więc po nudnej i dłużącej się godzinie mogłam w końcu jechać do domu. Podróż minęła bezpiecznie, choć wolałabym jechać szybciej, niestety nie było to możliwe. W domu przebrałam się w coś wygodniejszego jak dresy i za duży t-shirt, a następnie podeszłam do komody, na której stał telefon stacjonarny. Wybrałam numer do Trevora, czyli mojego informatora. Miał dostęp do wielu baz danych i często jako pierwszy wyłapywał plany Jamesa – oczywiście jeśli zostały one rozgłaszane. Mężczyzna miał przecież również swoje tajne plany, o których nie można dowiedzieć się nigdy.
- Coś nowego? – zapytałam od razu, kiedy tylko odebrał telefon. Nie odzywał się przez chwilę.
- Na razie nic nowego się nie dowiedziałem – odparł markotnie. Coś musiało być nie tak. Mówił powoli, jego głos był przygaszony. – Słyszałem, że James coś planuje, nie możemy się jednak dowiedzieć co, bo to ściśle tajne. Obawiam się jednak, że to coś większego. Chris wyłapał jednego z jego pomocników. Trudno było to zrobić. Chłopak nie chce gadać. A dobrze wiesz, że nie pozwolę Christianowi go torturować.
- Absolutnie nie – zaoponowałam. – Najlepiej go wypuście, zanim James się dowie. Później będzie jeszcze gorzej. Przekupcie go, może nie piśnie ani słówka.
- Twoje plany są jak zwykle irracjonalne. – Zaśmiał się bez cienia radości. To był suchy i ironiczny śmiech. – James robi to, co mu się żywnie podoba. Nasz zakładnik obawia się go bardziej niż nas. Naprawdę myślisz, że mógłby zataić przed szefem gangu jakiś istotny fakt? Planowaniem zajmę się ja, wybacz – sprostował. – A co u ciebie?
Przygryzłam wargę w zdenerwowaniu. Odkąd moim priorytetem zostało ratowanie naiwnych nastolatków, zaczęłam działać na własną rękę, ponieważ Trevor odrzucał każdy mój pomysł. Dlatego nie mówiłam mu nic o tym, że szpiegowałam członków mafii Jamesa, żeby nie mógł mi tego zabronić. Do tej pory niczego się nie domyślił, ale mi trudno było go okłamywać. Siedzieliśmy w tym razem od kilku lat, a od paru miesięcy tak po prostu odłączyłam się od grupy.
- Nie – odparłam po dłużej chwili. – Nic nowego. W razie czego, dzwoń.
Po tych słowach rozłączyłam się, odkładając telefon na miejsce. Moje życie było trudne i żałowałam naprawdę wielu decyzji, które podjęłam lata temu. Gdybym mogła cofnąć czas, nie miałyby one nigdy miejsca, a ja miałabym normalne życie.



~ Jeśli przeczytałeś/aś – zostaw komentarz, proszę ~





Prolog

            Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy wchodził do opuszczonego domu w najciemniejszym kątku Nowego Jorku. Była to siedziba najniebezpieczniejszej mafii, która robiła wszystko bezkarnie i mogła pozwolić sobie na wiele. Był lekko przygarbiony, opatulony w bluzę, której kaptur widniał na jego głowie. Kolejny zwykły nastolatek, który dał się wciągnąć w niebezpieczną grę Jamesa – pomyślałam. Wiedziałam, że chłopak pewnie szedł do nich, nawet nie zdając sobie sprawy, jak wielki błąd popełniał. I wtedy postanowiłam.

Będę jego osobistym aniołem stróżem; postaram się zapewnić mu bezpieczeństwo na tyle, ile będzie to możliwe.

Welcome!

Tytuł: Tajemnica Losu (The Riddle)

❝Mój czas zainwestowałam w obserwowanie ciebie.❞

Luke Hemmings FanFiction

Copyright ©2015 by Klakier

OPOWIADANIE DOSTĘPNE RÓWNIEŻ NA WATTPAD: [KLIK]