czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 2

            Następnego dnia miałam wolne, bo była niedziela, co nie za bardzo mnie ucieszyło. Nie miałam zaplanowanych żadnych misji ani wyjść, więc oznaczało to, że cały dzień został spisany na straty. Nie lubiłam bezczynnego wylegiwania się w łóżku czy na kanapie, byłam raczej skora do pracy. Może i nie lubiłam swojego życia, ale czasem dziękowałam Bogu, że miałam jakieś zajęcie; chociażby niebezpieczne misje. Z racji nudów, zamiast odpalić telewizor i oglądać powtórki seriali, tak jak to robią zwykli ludzie w wolny dzień, ja zabrałam się za porządki w domu. Wyprałam wszystkie brudne łachy z kosza na pranie, pozmywałam górę naczyń, które od kilku dni leżały brudne w zlewie, poodkurzałam w pokojach i powycierałam kurze. Nigdy nie byłam perfekcyjną panią domu, ale wolałam raz na jakiś czas posprzątać, bo jak patrzyło się na ten syf u mnie, to aż się rzygać chciało. Z drugiej strony, mojego domu nikt nie odwiedzał, a jeśli już to Trevor albo ktoś z jego otoczenia, więc nie było nawet dla kogo sprzątać.
            Dzień zapowiadał się naprawdę nudnie, nie miałam za wiele do roboty. Rzuciłam się na sofę w moim mini salonie, a następnie z westchnieniem sprawdziłam godzinę. Trzynasta. Wydawało mi się, że sprzątanie zajęło mi dłużej, a tu się okazało, że nie minęło za wiele czasu. Postanowiłam jeszcze zajść do sklepu, żeby uzupełnić zapasy w lodówce, nawet jeśli zazwyczaj jadałam na mieście – być może dlatego, że kucharka ze mnie była marna. Z takim myśleniem wstałam i przeszłam do małego korytarzyka, który służył mi za przedpokój, a następnie założyłam moje ulubione adidasy i wyszłam z domu, zabierając ze sobą tylko klucze, telefon i pieniądze. Nie zapomniałam o zakluczeniu drzwi.
            Mieszkałam na pierwszym piętrze małego bloku, a zaraz obok niego był sklep spożywczy, do którego właśnie szłam. Szybko zrobiłam zakupy, a kiedy już chciałam wychodzić przez oszklone drzwi, ktoś potrącił mój tył, chcąc przepchać się przede mnie.
            Odwróciłam się zła w stronę tego delikwenta z zamiarem wykrzyczenia mu tego i owego, ale zamarłam w półkroku. Przede mną stał nikt inny, jak ów klient, który wczoraj na głowie miał czerwone włosy. Tym razem były oczywiście jasnofioletowe, a to dlatego, że przecież mu je przefarbowałam. Zabrakło mi języka w gębie, a on tylko podniósł brew w pytającym geście, uśmiechając się przy tym złośliwie. Dzisiaj miał na sobie zwykłe dżinsy, a szara koszulka wystawała mu spod czarnej, materiałowej kurtki. Czy on był jakimś prześladowcą, czy coś? Nigdy go tu nie widziałam, a teraz nagle spotykam go po drugiej stronie miasta, z dala od salonu fryzjerskiego. Ciekawe, hm – pomyślałam.
            Otrząsnęłam się w końcu z szoku, a następnie zmrużyłam na niego groźnie oczy. Na jego twarzy wciąż widniał ten irytujący uśmieszek.
            - Nie przepychaj się – powiedziałam po prostu i odwróciłam się od niego, wychodząc ze sklepu. Zaczęłam się kierować w stronę mojego domu, który stał po drugiej stronie ulicy, kiedy ten chłopak mnie dogonił.
            - Wszystko z tobą w porządku? Jesteś wyjątkowo wredna. Jeszcze trochę, a pomyślę, że zabijasz bezbronne szczeniaczki – zasugerował, śmiejąc się ze swojego żartu. Nie podobał mi się ton jego głosu. Tym bardziej, gdy zadał kolejne pytanie: – Mieszkasz gdzieś blisko?
            Mój instynkt podpowiadał mi, żeby nie ufać temu chłopakowi. No błagam was, wypytywać o miejsce zamieszkania na drugim, niefortunnym dodam, spotkaniu? Z tym kolesiem stanowczo było coś nie tak. Co, jeśli James go przysłał? Musiałam być ostrożna.
            - Zostaw mnie w spokoju – wymówiłam te słowa wyraźnie i z dokładnością, żeby zdał sobie sprawę, że naprawdę nie potrzebowałam jego towarzystwa. Zrozumiał aluzję, uśmiechając się szyderczo.
            - A ja jestem Michael. Mi również miło ciebie poznać – odrzekł z sarkazmem. Ten typ był uciążliwy i strasznie, strasznie irytujący. Nie rozumiałam tylko, czego ode mnie chciał. Ludzie od Jamesa od razu przechodzili do rzeczy albo po prostu cię porywali, a ten tutaj zaczepił mnie w środku dnia i to przy świadkach. Może to ja po prostu miałam nierówno pod sufitem i stałam się bardzo podejrzliwa?
            - A więc, Michael, czy mógłbyś się po prostu odczepić? – mruknęłam, przystając. Jeszcze mi brakowało tego, żeby wiedział, gdzie mieszkałam. Było to strategiczne posunięcie, co niestety chłopak uznał za wstęp do rozmowy. Jak Boga kocham, nienawidziłam ludzi, którzy mnie zaczepiali. Tym bardziej podejrzane typy z fioletowymi włosami.
            - Okaż rzesz trochę szacunku – powtórzył moje słowa z poprzedniego dnia. Ta, fajnie. Wywróciłam oczami na jego wypowiedź.
            - Czego chcesz? – zapytałam ponaglająco. Wolałam, żeby przeszedł do rzeczy, a później dał mi spokój. Żałowałam, że wcześniej tak narzekałam na mój luźny dzień. Chłopak niewinnie wzruszył ramionami, posyłając mi krzywe spojrzenie.
            - Nic nie chcę – zaoponował.  Zobaczyłem w tłumie znajomą twarz, to postanowiłem podejść. To chyba nie zbrodnia, nie? – Uniósł brew. Zbrodnią to nie było, ale nachalnym występkiem owszem.
            - Widziałeś mnie raz w życiu, jakim cudem mogłeś mnie rozpoznać?
            Tym pytaniem pierwszy raz go zakłopotałam i chociaż tylko na kilka sekund, to wystarczyło mi, żebym doszła do pewnych wniosków. Byłam mistrzem dedukcji, zbyt wiele razy miałam do czynienia w życiu z kłamcami.
            - Mam dobrą pamięć – wyjaśnił niby obojętnie, ale widać było, jak ledwo zauważalnie jego ramiona uniosły się do góry. Był spięty.
            - Kłamiesz – powiedziałam pewnie. Chłopak zmarszczył kilka razy nos, a następnie przejechał ręką po swoich dziwnie ułożonych włosach. – Nie wiem czego chcesz, ale dowiem się, jeśli natychmiast się nie odczepisz. – Tymi słowami zaskoczyłam go, nie krył bowiem swojego zdziwienia. Na jego twarzy pojawiła się również satysfakcja, a to oznaczało, że powiedziałam mu coś, na co od początku czekał. I już wiedziałam, że wcale nie był zwykłą osobą, która zobaczyła znajomą twarz, a kimś, kto przyszedł tu na zwiady.
            - Do zobaczenia, Turner – rzekł, uśmiechając się groźnie przy wymawianiu mojego nazwiska. Następnie po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę, jednocześnie wsadzając dłonie do kieszeni kurtki. Chyba znowu nieświadomie wpakowałam się w niezłe bagno.
***
            Dyskretnie wypytałam Trevora, czy dla Jamesa nie pracował przypadkiem jakiś Michael, nie pomógł mi on jednak za wiele, bo odpowiedział coś w stylu, że gang Jamesa był naprawdę duży i pracowało dla niego z pewnością wielu Michaeli. Pytał też, po co mi ta informacja, wykręciłam się jednak tym, że czułam spaleniznę, bo próbowałam coś ugotować i musiałam natychmiast pójść to sprawdzić, więc nic nie podejrzewał. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
            W poniedziałek znów wróciłam do pracy i przez pierwsze kilka dni nic się u mnie nie działo. Jak zwykle z dala trzymałam się od innych ludzi, nie licząc oczywiście klientów, których musiałam obsługiwać. Jakiś czas potem zepsuł mi się samochód, kiedy miałam wracać po pracy, co stwierdziłam z oburzeniem. Miałam spory kawał do domu i jak ja miałam się tam niby dostać? Zazwyczaj wychodziłam przed Stellą z salonu, a ona jeszcze tam trochę ogarniała i dopiero wtedy wychodziła. Tym razem jednak zastała mnie przed budynkiem, gdy opierałam się o maskę samochodu.
        - Gwendolyn? Ty jeszcze tutaj? – zapytała z niemałym zaskoczeniem. Zawsze zmywałam się od razu po wyjściu z pracy, więc nie dziwiłam się jej.
          - Widzisz – zaczęłam – akurat zepsuł mi się samochód, bo nie chce się odpalić. – Potrzebowała chwili, żeby przyswoić tę informację, a następnie niepewnie pokiwała głową. Na samochodach znała się jak świnia na gwiazdach. Czyli tak jak ja, bo nie znałam się na nich wcale.
           - Podwiozłabym cię – mówiła powoli – ale dzisiaj podwozi mnie mój chłopak i nie będzie nam za bardzo po drodze... – Uśmiechnęła się przepraszająco. Tym razem to ja pokiwałam głową, choć tak naprawdę miałam na myśli „Serio?! Akurat dzisiaj?!”. – Wybacz – dodała.
            - Taa, jakoś sobie poradzę – mruknęłam. Nie chciałam jej więcej w to mieszać, więc po prostu machnęłam ręką na znak, że coś wymyślę. Po kilku minutach pod salon podjechał jej chłopak, więc pożegnała się ze mną i po prostu odjechała. Byłam ciekawa, czy możliwe by było, żeby Trevor załatwił mi holownika albo coś w tym stylu. Z pozytywnym nastawieniem (bo tylko ono mi zostało) zaczęłam przeszukiwać moją torebkę w celu odnalezienia telefonu. Zanim jednak zdążyłam go znaleźć, ktoś mnie zaczepił. Podniosłam wzrok na stojącego przede mną chłopaka. Znacznie górował nade mną wzrostem, ale byłam do tego przyzwyczajona, bo ostatnio spotykałam samych gigantów. Miał ciemne włosy, tak samo jak oczy. Jego skóra również do najjaśniejszych nie należała. Nad jego oczami widniały krzaczaste brwi, a kości jego żuchwy były lekko wysunięte, przez co stwierdziłam, że był rdzennym Aborygenem australijskim.
            - Hmm, hej. Jakoś tak przypadkiem usłyszałem, że zepsuł ci się samochód. Mam linę w samochodzie i... pomóc ci? – zapytał chaotycznie. Znowu zmierzyłam go wzrokiem. Wyglądał raczej przyjaźnie, ale halo, który normalny człowiek najpierw cię podsłuchuje, a później ot tak proponuje ci pomóc? Z drugiej strony, gdybym poprosiła Trevora o pomoc, to mógłby chcieć mnie wypytać o parę rzeczy, a twarzą w twarz tak łatwo nie byłoby mi skłamać. Rozważyłam kwestie za i przeciw, gdy on wciąż patrzył na mnie z tym samym zapałem. Wiedział, że się zgodzę.
            - OK – mruknęłam w końcu. Chłopak uśmiechnął się do mnie szczerze, po czym powiedział, że pójdzie po samochód i zaraz wróci. Zgodziłam się i już po kilku minutach chłopak montował linę.
            - Będę się starał jechać powoli. Może najpierw odstawimy twoje auto do naprawy, a potem po prostu odwiozę cię do domu? – zaproponował. Mimo mojej nieufności do ludzi, postanowiłam się zgodzić.
           - Ostrzegam tylko, że mieszkam trochę daleko stąd – dodałam po chwili. Wolałam powiedzieć mu to od razu, żeby mógł jeszcze się rozmyślić. On tylko zaśmiał się radośnie.
       - To żaden problem, naprawdę – odpowiedział, wciąż się śmiejąc. Wymieniliśmy jeszcze parę zdań, żeby ustalić co i jak, a następnie rozeszliśmy się do swoich samochodów. Chłopak jechał powoli, za co byłam mu wdzięczna, bo to trochę straszne jechać w samochodzie, który jest holowany. Droga do warsztatu zajęła nam około piętnastu minut, a gdy się zatrzymaliśmy i oddaliśmy auto do naprawy, Australijczyk ogłosił, że również pracuje w tym warsztacie i że mogę liczyć na zniżkę. Podziękowałam mu, bo naprawy są często drogie i mimo, że nie lubiłam nikogo na nic naciągać, to tym razem zrezygnowałam z wybicia mu z głowy tego pomysłu. Kazał mi też zapisać swój numer, żeby mógł mnie poinformować, kiedy samochód będzie naprawiony. Przy tym trochę się zawahałam, bo co jak co, ale ten koleś był dla mnie obcy. W końcu jednak chciałam, żeby oddał mi moje auto, bo bez niego ani rusz, więc podałam mu mój numer, tak samo jak on mi. Następnie wsiedliśmy do jego samochodu i przy akompaniamencie jakiejś harmonijnej piosenki jechaliśmy do mojego domu. Dowiedziałam się, że chłopak miał na imię Calum. Był bardzo zabawny, wciąż opowiadał jakieś żarty i zanim się zorientowałam, byliśmy już pod moim domem. Podziękowałam mu jeszcze raz, a następnie wysiadłam z samochodu. Było już ciemno na dworze, bo zmianę miałam do późna, a potem jeszcze trochę siedzieliśmy pod warsztatem, żeby wszystko ustalić (jakbyśmy nie mogli zrobić tego w samochodzie).
          - Poradzisz sobie? Jest już późno – powiedziałam. Nie chciałam mu proponować zostawania na noc, bo chyba bym z przerażenia umarła, gdyby nocował u mnie obcy chłopak, ale zrobił dla mnie dużo i wolałam być chociażby uprzejma.
          - Poradzę, poradzę. Jestem dużym chłopcem – odparł po prostu, uśmiechając się pokrzepiająco. Pokiwałam głową, zamykając za sobą drzwiczki samochodu. Nareszcie wróciłam do domu – pomyślałam. To był zdecydowanie długi dzień, więc z ulgą przekroczyłam próg mojego mieszkania. Zamknęłam za sobą drzwi, a następnie przeszłam do kuchni. Wzięłam z suszarki jedną ze szklanek, a następnie wyjęłam z lodówki sok pomarańczowy i zaczęłam go nalewać. Gdy podniosłam szklankę, uświadomiłam sobie jedną, ale istotną rzecz.
            Nie podawałam Calumowi mojego adresu, a mimo to on odwiózł mnie na miejsce.
         Szklanka wyślizgnęła mi się z ręki i z hukiem spadła na ziemię, roztrzaskując się na kawałeczki. Zaczynałam się czuć coraz mniej bezpiecznie.


~ Jeśli przeczytałeś/aś – zostaw komentarz, proszę ~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś/aś - skomentuj! To wielka motywacja dla autora! :)