Następnego dnia miałam wolne, bo była niedziela, co nie
za bardzo mnie ucieszyło. Nie miałam zaplanowanych żadnych misji ani wyjść,
więc oznaczało to, że cały dzień został spisany na straty. Nie lubiłam
bezczynnego wylegiwania się w łóżku czy na kanapie, byłam raczej skora do
pracy. Może i nie lubiłam swojego życia, ale czasem dziękowałam Bogu, że miałam
jakieś zajęcie; chociażby niebezpieczne misje. Z racji nudów, zamiast odpalić
telewizor i oglądać powtórki seriali, tak jak to robią zwykli ludzie w wolny
dzień, ja zabrałam się za porządki w domu. Wyprałam wszystkie brudne łachy z
kosza na pranie, pozmywałam górę naczyń, które od kilku dni leżały brudne w
zlewie, poodkurzałam w pokojach i powycierałam kurze. Nigdy nie byłam
perfekcyjną panią domu, ale wolałam raz na jakiś czas posprzątać, bo jak
patrzyło się na ten syf u mnie, to aż się rzygać chciało. Z drugiej strony,
mojego domu nikt nie odwiedzał, a jeśli już to Trevor albo ktoś z jego
otoczenia, więc nie było nawet dla kogo sprzątać.
Dzień zapowiadał się naprawdę nudnie, nie miałam za wiele
do roboty. Rzuciłam się na sofę w moim mini salonie, a następnie z
westchnieniem sprawdziłam godzinę. Trzynasta. Wydawało mi się, że sprzątanie
zajęło mi dłużej, a tu się okazało, że nie minęło za wiele czasu. Postanowiłam
jeszcze zajść do sklepu, żeby uzupełnić zapasy w lodówce, nawet jeśli zazwyczaj
jadałam na mieście – być może dlatego, że kucharka ze mnie była marna. Z takim
myśleniem wstałam i przeszłam do małego korytarzyka, który służył mi za
przedpokój, a następnie założyłam moje ulubione adidasy i wyszłam z domu,
zabierając ze sobą tylko klucze, telefon i pieniądze. Nie zapomniałam o
zakluczeniu drzwi.
Mieszkałam na pierwszym piętrze małego bloku, a zaraz
obok niego był sklep spożywczy, do którego właśnie szłam. Szybko zrobiłam
zakupy, a kiedy już chciałam wychodzić przez oszklone drzwi, ktoś potrącił mój
tył, chcąc przepchać się przede mnie.
Odwróciłam się zła w stronę tego delikwenta z zamiarem
wykrzyczenia mu tego i owego, ale zamarłam w półkroku. Przede mną stał nikt
inny, jak ów klient, który wczoraj na głowie miał czerwone
włosy. Tym razem były oczywiście jasnofioletowe, a to dlatego, że przecież mu
je przefarbowałam. Zabrakło mi języka w gębie, a on tylko podniósł brew w
pytającym geście, uśmiechając się przy tym złośliwie. Dzisiaj miał na sobie
zwykłe dżinsy, a szara koszulka wystawała mu spod czarnej, materiałowej kurtki.
Czy on był jakimś prześladowcą, czy coś? Nigdy go tu nie widziałam, a teraz
nagle spotykam go po drugiej stronie miasta, z dala od salonu fryzjerskiego. Ciekawe, hm – pomyślałam.
Otrząsnęłam się w końcu z szoku, a następnie zmrużyłam na
niego groźnie oczy. Na jego twarzy wciąż widniał ten irytujący uśmieszek.
- Nie przepychaj się – powiedziałam po prostu i
odwróciłam się od niego, wychodząc ze sklepu. Zaczęłam się kierować w stronę
mojego domu, który stał po drugiej stronie ulicy, kiedy ten chłopak mnie
dogonił.
- Wszystko z tobą w porządku? Jesteś wyjątkowo wredna.
Jeszcze trochę, a pomyślę, że zabijasz bezbronne szczeniaczki – zasugerował,
śmiejąc się ze swojego żartu. Nie podobał mi się ton jego głosu. Tym bardziej,
gdy zadał kolejne pytanie: – Mieszkasz gdzieś blisko?
Mój instynkt podpowiadał mi, żeby nie ufać temu
chłopakowi. No błagam was, wypytywać o miejsce zamieszkania na drugim,
niefortunnym dodam, spotkaniu? Z tym kolesiem stanowczo było coś nie tak. Co, jeśli James go przysłał? Musiałam być ostrożna.
- Zostaw mnie w spokoju – wymówiłam te słowa wyraźnie i z
dokładnością, żeby zdał sobie sprawę, że naprawdę nie potrzebowałam jego
towarzystwa. Zrozumiał aluzję, uśmiechając się szyderczo.
- A ja jestem Michael. Mi również miło ciebie poznać –
odrzekł z sarkazmem. Ten typ był uciążliwy i strasznie, strasznie irytujący.
Nie rozumiałam tylko, czego ode mnie chciał. Ludzie od Jamesa od razu przechodzili
do rzeczy albo po prostu cię porywali, a ten tutaj zaczepił mnie w środku dnia
i to przy świadkach. Może to ja po prostu miałam nierówno pod sufitem i stałam
się bardzo podejrzliwa?
-
A więc, Michael, czy mógłbyś się po
prostu odczepić? – mruknęłam, przystając. Jeszcze mi brakowało tego, żeby
wiedział, gdzie mieszkałam. Było to strategiczne posunięcie, co niestety
chłopak uznał za wstęp do rozmowy. Jak Boga kocham, nienawidziłam ludzi, którzy
mnie zaczepiali. Tym bardziej podejrzane typy z fioletowymi włosami.
- Okaż rzesz trochę szacunku – powtórzył moje słowa z
poprzedniego dnia. Ta, fajnie.
Wywróciłam oczami na jego wypowiedź.
- Czego chcesz? – zapytałam ponaglająco. Wolałam, żeby
przeszedł do rzeczy, a później dał mi spokój. Żałowałam, że wcześniej tak
narzekałam na mój luźny dzień. Chłopak niewinnie wzruszył ramionami, posyłając
mi krzywe spojrzenie.
- Nic nie chcę – zaoponował. – Zobaczyłem w tłumie znajomą
twarz, to postanowiłem podejść. To chyba nie zbrodnia, nie? – Uniósł brew.
Zbrodnią to nie było, ale nachalnym występkiem owszem.
- Widziałeś mnie raz w życiu, jakim cudem mogłeś mnie
rozpoznać?
Tym pytaniem pierwszy raz go zakłopotałam i chociaż tylko
na kilka sekund, to wystarczyło mi, żebym doszła do pewnych wniosków. Byłam
mistrzem dedukcji, zbyt wiele razy miałam do czynienia w życiu z kłamcami.
- Mam dobrą pamięć – wyjaśnił niby obojętnie, ale widać
było, jak ledwo zauważalnie jego ramiona uniosły się do góry. Był spięty.
- Kłamiesz – powiedziałam pewnie. Chłopak zmarszczył
kilka razy nos, a następnie przejechał ręką po swoich dziwnie ułożonych
włosach. – Nie wiem czego chcesz, ale dowiem się, jeśli natychmiast się nie
odczepisz. – Tymi słowami zaskoczyłam go, nie krył bowiem swojego zdziwienia.
Na jego twarzy pojawiła się również satysfakcja, a to oznaczało, że
powiedziałam mu coś, na co od początku czekał. I już wiedziałam, że wcale nie
był zwykłą osobą, która zobaczyła znajomą
twarz, a kimś, kto przyszedł tu na zwiady.
- Do zobaczenia, Turner – rzekł, uśmiechając się groźnie
przy wymawianiu mojego nazwiska. Następnie po prostu odwrócił się na pięcie i
odszedł w swoją stronę, jednocześnie wsadzając dłonie do kieszeni kurtki. Chyba
znowu nieświadomie wpakowałam się w niezłe bagno.
***
Dyskretnie wypytałam Trevora, czy dla Jamesa nie pracował
przypadkiem jakiś Michael, nie pomógł mi on jednak za wiele, bo odpowiedział coś
w stylu, że gang Jamesa był naprawdę duży i pracowało dla niego z pewnością
wielu Michaeli. Pytał też, po co mi ta informacja, wykręciłam się jednak tym,
że czułam spaleniznę, bo próbowałam coś ugotować i musiałam natychmiast pójść to sprawdzić, więc nic
nie podejrzewał. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
W poniedziałek znów wróciłam do pracy i przez pierwsze
kilka dni nic się u mnie nie działo. Jak zwykle z dala trzymałam się od innych
ludzi, nie licząc oczywiście klientów, których musiałam obsługiwać. Jakiś czas
potem zepsuł mi się samochód, kiedy miałam wracać po pracy, co stwierdziłam z
oburzeniem. Miałam spory kawał do domu i jak ja miałam się tam niby dostać?
Zazwyczaj wychodziłam przed Stellą z salonu, a ona jeszcze tam trochę ogarniała
i dopiero wtedy wychodziła. Tym razem jednak zastała mnie przed budynkiem, gdy
opierałam się o maskę samochodu.
- Gwendolyn? Ty jeszcze tutaj? – zapytała z niemałym
zaskoczeniem. Zawsze zmywałam się od razu po wyjściu z pracy, więc nie dziwiłam
się jej.
- Widzisz – zaczęłam – akurat zepsuł mi się samochód, bo
nie chce się odpalić. – Potrzebowała chwili, żeby przyswoić tę informację, a
następnie niepewnie pokiwała głową. Na samochodach znała się jak świnia na
gwiazdach. Czyli tak jak ja, bo nie znałam się na nich wcale.
- Podwiozłabym cię – mówiła powoli – ale dzisiaj podwozi
mnie mój chłopak i nie będzie nam za bardzo po drodze... – Uśmiechnęła się
przepraszająco. Tym razem to ja pokiwałam głową, choć tak naprawdę miałam na
myśli „Serio?! Akurat dzisiaj?!”. – Wybacz – dodała.
- Taa, jakoś sobie poradzę – mruknęłam. Nie chciałam jej
więcej w to mieszać, więc po prostu machnęłam ręką na znak, że coś wymyślę. Po kilku
minutach pod salon podjechał jej chłopak, więc pożegnała się ze mną i po prostu
odjechała. Byłam ciekawa, czy możliwe by było, żeby Trevor załatwił mi
holownika albo coś w tym stylu. Z pozytywnym nastawieniem (bo tylko ono mi
zostało) zaczęłam przeszukiwać moją torebkę w celu odnalezienia telefonu. Zanim
jednak zdążyłam go znaleźć, ktoś mnie zaczepił. Podniosłam wzrok na stojącego
przede mną chłopaka. Znacznie górował nade mną wzrostem, ale byłam do tego
przyzwyczajona, bo ostatnio spotykałam samych gigantów. Miał ciemne włosy, tak
samo jak oczy. Jego skóra również do najjaśniejszych nie należała. Nad jego
oczami widniały krzaczaste brwi, a kości jego żuchwy były lekko wysunięte,
przez co stwierdziłam, że był rdzennym Aborygenem australijskim.
- Hmm, hej. Jakoś tak przypadkiem
usłyszałem, że zepsuł ci się samochód. Mam linę w samochodzie i... pomóc ci? –
zapytał chaotycznie. Znowu zmierzyłam go wzrokiem. Wyglądał raczej przyjaźnie,
ale halo, który normalny człowiek najpierw cię podsłuchuje, a później ot tak
proponuje ci pomóc? Z drugiej strony, gdybym poprosiła Trevora o pomoc, to
mógłby chcieć mnie wypytać o parę rzeczy, a twarzą w twarz tak łatwo nie byłoby
mi skłamać. Rozważyłam kwestie za i przeciw, gdy on wciąż patrzył na mnie z tym
samym zapałem. Wiedział, że się zgodzę.
-
OK – mruknęłam w końcu. Chłopak uśmiechnął się do mnie szczerze, po czym
powiedział, że pójdzie po samochód i zaraz wróci. Zgodziłam się i już po kilku
minutach chłopak montował linę.
-
Będę się starał jechać powoli. Może najpierw odstawimy twoje auto do naprawy, a
potem po prostu odwiozę cię do domu? – zaproponował. Mimo mojej nieufności do
ludzi, postanowiłam się zgodzić.
-
Ostrzegam tylko, że mieszkam trochę daleko stąd – dodałam po chwili. Wolałam
powiedzieć mu to od razu, żeby mógł jeszcze się rozmyślić. On tylko zaśmiał się
radośnie.
-
To żaden problem, naprawdę – odpowiedział, wciąż się śmiejąc. Wymieniliśmy
jeszcze parę zdań, żeby ustalić co i jak, a następnie rozeszliśmy się do swoich
samochodów. Chłopak jechał powoli, za co byłam mu wdzięczna, bo to trochę
straszne jechać w samochodzie, który jest holowany. Droga do warsztatu zajęła
nam około piętnastu minut, a gdy się zatrzymaliśmy i oddaliśmy auto do naprawy,
Australijczyk ogłosił, że również pracuje w tym warsztacie i że mogę liczyć na
zniżkę. Podziękowałam mu, bo naprawy są często drogie i mimo, że nie lubiłam
nikogo na nic naciągać, to tym razem zrezygnowałam z wybicia mu z głowy tego
pomysłu. Kazał mi też zapisać swój numer, żeby mógł mnie poinformować, kiedy
samochód będzie naprawiony. Przy tym trochę się zawahałam, bo co jak co, ale
ten koleś był dla mnie obcy. W końcu jednak chciałam, żeby oddał mi moje auto,
bo bez niego ani rusz, więc podałam mu mój numer, tak samo jak on mi. Następnie
wsiedliśmy do jego samochodu i przy akompaniamencie jakiejś harmonijnej
piosenki jechaliśmy do mojego domu. Dowiedziałam się, że chłopak miał na imię
Calum. Był bardzo zabawny, wciąż opowiadał jakieś żarty i zanim się
zorientowałam, byliśmy już pod moim domem. Podziękowałam mu jeszcze raz, a
następnie wysiadłam z samochodu. Było już ciemno na dworze, bo zmianę miałam do
późna, a potem jeszcze trochę siedzieliśmy pod warsztatem, żeby wszystko
ustalić (jakbyśmy nie mogli zrobić tego w samochodzie).
-
Poradzisz sobie? Jest już późno – powiedziałam. Nie chciałam mu proponować
zostawania na noc, bo chyba bym z przerażenia umarła, gdyby nocował u mnie obcy
chłopak, ale zrobił dla mnie dużo i wolałam być chociażby uprzejma.
- Poradzę, poradzę. Jestem dużym chłopcem – odparł po
prostu, uśmiechając się pokrzepiająco. Pokiwałam głową, zamykając za sobą
drzwiczki samochodu. Nareszcie wróciłam
do domu – pomyślałam. To był zdecydowanie długi dzień, więc z ulgą
przekroczyłam próg mojego mieszkania. Zamknęłam za sobą drzwi, a następnie
przeszłam do kuchni. Wzięłam z suszarki jedną ze szklanek, a następnie wyjęłam
z lodówki sok pomarańczowy i zaczęłam go nalewać. Gdy podniosłam
szklankę, uświadomiłam sobie jedną, ale istotną rzecz.
Nie
podawałam Calumowi mojego adresu, a mimo to on odwiózł mnie na miejsce.
Szklanka
wyślizgnęła mi się z ręki i z hukiem spadła na ziemię, roztrzaskując się na
kawałeczki. Zaczynałam się czuć coraz mniej bezpiecznie.
~ Jeśli przeczytałeś/aś – zostaw komentarz, proszę ~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli przeczytałeś/aś - skomentuj! To wielka motywacja dla autora! :)