poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 3

            Od feralnego zdarzenia minął równo tydzień. Wciąż nie potrafiłam dojść do tego, skąd Calum znał mój adres. Nie mogłam również poprosić o pomoc Trevora, bo wtedy musiałabym również wyjaśnić mu parę innych spraw, a naprawdę wolałam zachować je w tajemnicy. Dla bezpieczeństwa na każdą noc zamykałam szczelnie okna, zamek w drzwiach przekręcałam kilka razy. Wiedziałam jednak, że zwykłe, drewniane drzwi nie wystarczałyby, gdyby do domu chciał włamać się jakiś przestępca. Próbowałam zachować spokój, ale były momenty, w których po prostu kuliłam się na łóżku ze strachu. Do pracy jeździłam taksówkami, uważnie czuwając nad moimi kierowcami, żeby przypadkiem nie okazało się, że wywożą mnie Bóg wie gdzie. Moje zachowanie powoli zamieniało się w pewnego rodzaju obsesję, starałam się zachowywać normalnie, ale nawet zupełnie zwyczajna Stella zauważała, że coś było nie tak. Uśmiechałam się wtedy do niej zupełnie nieszczerze, mówiąc żartobliwe „ze mną? Ze mną jest wszystko w porządku!”. W końcu odpuściła, widząc, że swoimi pytaniami nic nie zdziała.
            Żyłam jak na krawędzi, kiedy właśnie tydzień później zadzwonił mój telefon, zaraz po porannej zmianie w salonie. Numer był nieznany, ale mimo wszystko odebrałam.
            - Halo? – zapytałam, siadając na kanapie. Nie spodziewałam się jednak usłyszeć tego głosu.
            - Cześć, tu Calum – odezwał się chłopak. Nagle sparaliżowana trzymałam tylko telefon przy uchu, nie mówiąc nic wcale. – Halo, jesteś?
            - J-Jestem – mruknęłam pospiesznie. Nie odbierałabym tego, gdybym wcześniej przepisała sobie numer jego telefonu z kartki na telefon. Znakomicie, co tym razem?
            - Samochód jest już naprawiony. Wolałabyś, żebym go ci odstawił pod dom, czy żebyś sama po niego przyjechała? – zapytał. Jego głos był uprzejmy, gdyby nie moje uprzedzenia nawet sympatyczny. Dlaczego w takim razie skądś wiedziałam, że Calum nie był tym, za kogo się podawał? Nie wiedziałam, która opcja była bardziej ryzykowna. Gdyby odstawił samochód pod moje mieszkanie, mógłby chcieć „zajść” do mnie w odwiedziny. Gdybym z kolei pojechała po niego sama, byłaby możliwość, że zatrzymałby mnie w warsztacie. Przygryzłam wargę w skonsternowaniu. Co ja miałam biedna począć?
            - Jeśli to nie problem... – zaczęłam powoli, w głowie wciąż jednak podejmując decyzję. Tak banalne pytanie skierował w moją stronę, a tak trudno było mi na nie odpowiedzieć.
            - To na pewno nie będzie żaden problem – uprzedził mnie. O tak, zauważyłam, że dla niego nic nie jest problemem. Gdybym pewnie zapytała o to, czy może zabić dla mnie kogoś, jego odpowiedź byłaby twierdząca. Przestań bredzić – skarciłam sama siebie. Rozejrzałam się po moim maleńkim salonie, lustrując każdą rzecz z osobna. Chętnie robiłabym to bez końca, ale Calum wciąż był na linii i czekał na moją odpowiedź.
            - Mógłbyś go odstawić pod dom? – zapytałam. Być może nie była to najrozsądniejsza decyzja w moim życiu, ale druga opcja również nie wydawała się być kolorowa. Zaczęłam bawić się nitką od moich szarych dresów, mając na twarz zmartwioną minę. Strach znów przejmował nade mną kontrolę.
            - Jasne, przecież sam to zaproponowałem. – Słyszałam jego radosny śmiech w słuchawce komórki. Wczoraj zaśmiałabym się razem  nim, ale dziś zderzyłam się z rzeczywistością i nie potrafiłam się do tego zmusić. Chłopak wyczuł, że coś było nie tak. – Wszystko OK?
            Przez chwilę nie odpowiadałam. Jego głos posiadał nutkę zmartwienia i troski, a przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam zaufać zupełnie obcemu facetowi? Dobra, może wydawał się być miły, ale to nie zmieniało faktu, że mógł po prostu zachowywać pozory. Czego się nie robi na rzecz dobrego planu?
            - Tak – powiedziałam zaraz, żeby nie domyślił się niczego po długiej ciszy z mojej strony. – Wszystko jest dobrze.
            - W takim razie... do zobaczenia niedługo – odpowiedział, a następnie się rozłączył. Miałam rację; zamierzał się ze mną widzieć. Westchnęłam głęboko i ciężko, próbując się przygotować na spotkanie z chłopakiem.
***
            Kiedy ja obgryzałam paznokcie ze strachu, Calum zdążył podjechać pod mój blok. Siedział w moim samochodzie, obserwowałam przez okno w kuchni, jak wysiadał z auta. Zamknął kluczykiem drzwi samochodu, a następnie pokierował się w stronę drzwi wejściowych na moją klatkę. Nie widziałam w jego ruchach żadnego zawahania, jakby rzeczywiście dokładnie wiedział, gdzie mieszkałam. Wzdrygnęłam się lekko, gdy ciut za wcześnie usłyszałam dzwonek. Pokierowałam się do korytarzyka, uchylając drewnianą powłokę. Przywdziałam na usta uśmiech w nadziei, że Calum nie dostrzeże mojego zestresowania. A wydawało mi się, że lata praktyki uodporniły mnie na takowe sytuacje.
            - Cześć – odezwał się pierwszy. Pokiwałam głową, uważnie mu się przyglądając. Zupełnie jakbym chciała odczytać z jego twarzy zamiary, którymi się kierował.
            - Hej – odpowiedziałam. Oparłam swoje ciało na futrynie, a rękę mocniej zacisnęłam na klamce od drzwi. Moja dłoń cała była spocona, ale to był tylko mały, drobniusi szczegół w tym wszystkim. – Skąd wiedziałeś, pod którym numerem mieszkam? – wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Musiałam to wiedzieć, bo inaczej gdy znów zostałabym sama, nie mogłabym przestać o tym myśleć. Podniósł swoją prawą rękę do góry, żeby podrapać się niemrawo po karku. Widziałam strużki potu na jego czole oraz małe zakłopotanie w jego oczach. Byłam świetnym obserwatorem, dlatego to mnie zawsze wysyłali na przeszpiegi albo do przesłuchiwania jeńców, gdy jeszcze byłam ślepo zapatrzona w poczynania Jamesa. Ta historia była długa i skomplikowana.
            - Na dole była rozpiska mieszkańców budynku – odpowiedział. Kłamał, dobrze to wiedziałam. Na dole rozpisane były jedynie nazwiska, a Calum nie znał go. Przynajmniej nie ode mnie.
            - Jasne – odrzekłam na to, robiąc minę, jakbym mu uwierzyła. Chciałam się go pozbyć bezproblemowo. Wyciągnął swoją rękę z kluczykami w moją stronę. Również wyciągnęłam w jego stronę dłoń, wewnętrzną stroną do góry, żeby spuścił je prosto do niej. Gdy do uczynił, znów się odezwał:
            - Mogę wejść? – zapytał, chwytając klamkę z drugiej strony i ciągnąc ją lekko w swoją stronę. Spięłam się, ponieważ nie chciałam go w moim mieszkaniu.
            - To nie jest najlepszy pomysł – zaoponowałam. Zmarszczył brwi, po czym je uniósł do góry. Miał pytający wzrok, a żeby przypieczętować jeszcze swoje zdezorientowanie, zadał mi kolejne pytanie:
            - A to niby czemu?
            I co ja miałam mu odpowiedzieć? Żadna wymówka w mojej głowie nie wydawała się być odpowiednia. Czułam się strasznie zagrożona w jego obecności, tym bardziej, że wiedział o mnie coś, czego mu kompletnie nie mówiłam. Nie mógł pracować dla Jamesa. Ten nigdy nie pozwoliłby, żeby gościu popełnił jakikolwiek błąd. Zdawał sobie sprawę, że byłam inteligentna, więc wysyłałby raczej wyszkolonych podwładnych. Chyba, że był to kolejny jego dziwny plan, który przewidywał zupełnie coś innego. Może chciał mnie zastraszyć, a jednocześnie sprawić, żebym nie wierzyła w to, iż to on był tego sprawcą? Tak, ja i moje głębokie przemyślenia.
            - W moim domu jest straszny bałagan i... – Próbowałam zmienić taktykę, gdy nie widziałam przekonania w jego oczach. – Zamierzałam zaraz wyjść z domu, spotykam się z koleżanką – dodałam zaraz. Tym razem użyłam lepszego argumentu, bo nie dociekał więcej, opuszczając dłoń z powrotem wzdłuż tułowia. Odetchnęłam w głowie z ulgą. Udało się.
            - No to... na razie – zakończył nasze spotkanie. Posłał mi lekki uśmiech wymieszany z krzywym i dziwnym spojrzeniem. – Jeszcze się może kiedyś zdzwonimy. No wiesz, gdyby zepsułby ci się samochód.
            Albo w innych okolicznościach – mówiła jego twarz. Tak bardzo banalne były jego gesty, tak łatwo było z nich czytać, a jednocześnie tak bardzo się go obawiałam.
            - Taa – wymamrotałam. – Pa. – Zatrzasnęłam za nim drzwi, a następnie odwróciłam się do nich tyłem i oparłam o nie plecami. Zsunęłam się po nich na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Wszystko zaczęło się komplikować, a ja podświadomie czułam, że to dopiero początek.
***
            W ciągu kolejnych dni mogłam już spokojnie dojeżdżać do pracy własnym samochodem i cieszyło mnie to. Gorzej było już z samopoczuciem, po zdawałam sobie sprawę z tego, że Calum prawdopodobnie tak szybko nie odpuści. Na razie miałam jednak święty spokój i już szykowałam się na kolejną misję szpiegowską. Trevor poinformował mnie, że jeden z podwładnych Jamesa będzie musiał coś załatwić w starym magazynie. Przypomniała mi się moja ostatnia misja, kiedy to dyskretnie szpiegowałam młodego Luke’a Hemmingsa. Znałam tylko jeden opuszczony magazyn w Nowym Jorku, który nie był pod kontrolą miasta. I właśnie dlatego stwierdziłam, że spotkanie odbędzie się w dokładnie tym samym miejscu, w którym byłam ostatnim razem. Trevor stał się o wiele bardziej podejrzliwy, ale co on biedny mógł zdziałać przez telefon? Nie licząc tego, czasu na spotkania miał niewiele, więc jak na razie byłam bezpieczna. Przynajmniej z jego strony, bo w rzeczywistości wiele ryzykowałam, postanawiając zjawić się na miejscu spotkania. Miało się ono odbyć na początku października, czyli za niecałe dwa tygodnie. Do tego czasu miałam się jednak przygotować. Nie spodziewałam się jednak, że los wciąż gotował dla mnie niespodzianki. O jednej z nich dowiedziałam się w jedną z niedziel, kiedy to ktoś zapukał do moich drzwi.
            W pierwszej kolejności pomyślałam o Trevorze, zaraz jednak stwierdziłam, że to pewnie Calum mnie nachodził. Myliłam się jednak, bo gdy otworzyłam drzwi, okazało się, że to zupełnie obca osoba. Młody i wysoki chłopak, który miał na głowie istny huragan ciemnoblond włosów, które podtrzymywała czerwona bandana z białymi wzorkami. Na jego twarzy widniał wesoły uśmiech. Pierwsza moja myśl była mniej więcej taka: „Kim jest ten koleś i czego tutaj szuka?!”. Powstrzymałam się jednak przed zatrzaśnięciem mu drzwi przed nosem.
            - Cześć. Jestem Ashton, wprowadziłem się dzisiaj do mieszkania naprzeciwko i postanowiłem się przedstawić – wyjaśnił swoje najście. Ja oczywiście z moją nieufnością do ludzi, posłałam mu sztuczny uśmiech i sugerująco odparłam:
            - A ja jestem naprawdę wredną osobą, która nie lubi, gdy ktoś nachodzi ją w domu – powiedziałam. Na jego twarzy pojawiła się nutka zdziwienia, ale uśmiech nie chciał zejść z jego twarzy.
            - Zadziorna – skomentował chłopak, miętosząc ręką rąbek swojego t-shirtu. Pokiwałam tylko głową na jego słowa, a następnie próbowałam zamknąć mu drzwi przed nosem. Na próżno jednak, bo wsadził stopę w szparę między framugą a drzwiami. Doskonale – pomyślałam z sarkazmem.
            - Już się przedstawiłeś – zauważyłam, zerkając na jego nogę. – Możesz zabrać swojego buciora z progu mojego domu?
            - Właściwie, to nie. – Puścił mi oczko, po czym zacmokał kilka razy. – Chciałem przy okazji pożyczyć cukier.
            Oczywiście. Użycie tak banalnej wymówki miało doprowadzić do przedłużenia naszego spotkania. Nie tym razem... jak mu tam było? Arnold?
            - Och, jak przykro – odrzekłam z udawanym zmartwieniem. – Akurat cały wykorzystałam. Ciasto to jednak wymagająca sprawa.
            Kończyły mu się wymówki, widziałam lekką histerię w jego oczach. Czemu tak bardzo zależało mu na tym, żeby wejść do mojego mieszkania? Zwróciłam większą uwagę na jego zachowania. Dopiero teraz zauważyłam, że próbował uwieść mnie spojrzeniem. Zabawne, że wcześniej tego nie widziałam. Jego postawa była beztroska i z pewnością biło od niego próżnością. Biedny Adam był zapatrzony w siebie.
            - Uwielbiam ciasta. Poczęstowałabyś mnie? – chwycił się kolejnej wymówki. Otaksowałam go podejrzliwym spojrzeniem. Nie zareagowałam na zaczepkę, nareszcie zdając sobie sprawę z sensu jego wcześniejszych słów.
            - Wprowadziłeś się naprzeciwko? – zapytałam z szokiem. Nie wiedziałam, jak to możliwe. Wcześniej mieszkała tam jędza Chesterfield, a ona ani za Chiny, ani za Japonię nie przeprowadziłaby się na rzecz jakiegoś niedorozwiniętego, szalonego, młodego mężczyzny. – A co z Chesterfield?
            - Emm... – próbował coś wymyślić. Myślami powędrowałam do dziwnego zachowania Caluma Teraz tak bardzo go przypominał, że w głowie już próbowałam ich w jakiś sposób połączyć. – O-Ona, um, wyjechała... Tak! Do... Waszyngtonu!
            O tyle, co wcześniej raził mnie swoją pewnością siebie, tak teraz jego zamieszanie było wręcz wyczuwalne. Słaby z ciebie kłamca, Anthony. Boże, czemu ostatnio nie miałam w ogóle spokoju? Czy to James znowu coś knuł? Zaczęłam się coraz bardziej go obawiać, ale wraz ze strachem rosła również złość. Miałam dość tych gierek, chciałam normalnie żyć.
            - Posłuchaj, Andrew...
            - Ashton – poprawił mnie od razu, marszcząc dziwnie brwi. Nie był zadowolony z tonu mojego głosu.
            - Ashton – powtórzyłam dla świętego spokoju. – Jeśli chcesz przedstawić się jakiejś panience, to na czwartym piętrze pod numerem siódmym mieszka Rebecca. Mi jednak daj spokój. Jestem pewna, że ona zaoferuje ci więcej niż cukier. – Skrzywiłam się z obrzydzeniem. Zrozumiał, co miałam na myśli, nie skomentował tego jednak. Jego orzechowe oczy wpatrywały się we mnie cały czas, gdy kolejne słowa wypadły z moich ust. – A teraz z łaski swojej zabierz tę nogę, zanim ci ją urwę.
            Powoli wykonał polecenie, cały czas jednak mi się przyglądając.
            - Do zobaczenia – odezwał się w końcu i uśmiechnął złośliwie. Wywróciłam oczami i podążałam za nim wzrokiem, gdy odwrócił się na pięcie i podszedł do swoich drzwi, kładąc dłoń na klamce. Chciałam już zamknąć drzwi, ale zanim to zrobiłam, moje usta same otworzyły się i powiedziały coś, co nasuwało mi się na myśl od kilku minut.
            - A, i Ashton? – powiedziałam, a on zerknął na mnie tylko kątem oka. – Pozdrów Michaela i Caluma, myślę, że się ucieszą.
            - Co ty... – Wytrzeszczył oczy, ale nie słuchałam więcej, zatrzaskując swoje drzwi i zamykając je na klucz. Trafiłam, cholera, widziałam to w jego przerażeniu. Nie wiedziałam jak to możliwe, że potrafiłam tak szybko kojarzyć fakty, ale dziękowałam Bogu za ten talent. Czasami też go przeklinałam, bo gdyby nie moje „zdolności” nie trafiłabym pod czarne skrzydła Jamesa... a nawet jeśli, to nie widziałby we mnie potencjału i nie stałabym się tym, kim byłam. Tak ślepo zapatrzona w potomka Diabła, tak desperacko prosząca o chwilę uwagi. Dał mi jej aż zanadto.

~ Jeśli przeczytałeś/aś – zostaw komentarz, proszę ~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś/aś - skomentuj! To wielka motywacja dla autora! :)