Od feralnego
zdarzenia minął równo tydzień. Wciąż nie potrafiłam dojść do tego, skąd Calum
znał mój adres. Nie mogłam również poprosić o pomoc Trevora, bo wtedy
musiałabym również wyjaśnić mu parę innych spraw, a naprawdę wolałam zachować
je w tajemnicy. Dla bezpieczeństwa na każdą noc zamykałam szczelnie okna, zamek
w drzwiach przekręcałam kilka razy. Wiedziałam jednak, że zwykłe, drewniane
drzwi nie wystarczałyby, gdyby do domu chciał włamać się jakiś przestępca.
Próbowałam zachować spokój, ale były momenty, w których po prostu kuliłam się
na łóżku ze strachu. Do pracy jeździłam taksówkami, uważnie czuwając nad moimi
kierowcami, żeby przypadkiem nie okazało się, że wywożą mnie Bóg wie gdzie.
Moje zachowanie powoli zamieniało się w pewnego rodzaju obsesję, starałam się
zachowywać normalnie, ale nawet zupełnie zwyczajna Stella zauważała, że coś
było nie tak. Uśmiechałam się wtedy do niej zupełnie nieszczerze, mówiąc
żartobliwe „ze mną? Ze mną jest wszystko w porządku!”. W końcu odpuściła,
widząc, że swoimi pytaniami nic nie zdziała.
Żyłam jak na krawędzi, kiedy właśnie tydzień później zadzwonił mój telefon,
zaraz po porannej zmianie w salonie. Numer był nieznany, ale mimo wszystko
odebrałam.
- Halo? – zapytałam, siadając na kanapie. Nie spodziewałam się jednak usłyszeć
tego głosu.
- Cześć, tu Calum – odezwał się chłopak. Nagle sparaliżowana trzymałam tylko
telefon przy uchu, nie mówiąc nic wcale. – Halo, jesteś?
- J-Jestem – mruknęłam pospiesznie. Nie odbierałabym tego, gdybym wcześniej
przepisała sobie numer jego telefonu z kartki na telefon. Znakomicie, co tym
razem?
- Samochód jest już naprawiony. Wolałabyś, żebym go ci odstawił pod dom, czy żebyś
sama po niego przyjechała? – zapytał. Jego głos był uprzejmy, gdyby nie moje
uprzedzenia nawet sympatyczny. Dlaczego w takim razie skądś wiedziałam, że
Calum nie był tym, za kogo się podawał? Nie wiedziałam, która opcja była
bardziej ryzykowna. Gdyby odstawił samochód pod moje mieszkanie, mógłby chcieć
„zajść” do mnie w odwiedziny. Gdybym z kolei pojechała po niego sama, byłaby
możliwość, że zatrzymałby mnie w warsztacie. Przygryzłam wargę w
skonsternowaniu. Co ja miałam biedna począć?
- Jeśli to nie problem... – zaczęłam powoli, w głowie wciąż jednak podejmując
decyzję. Tak banalne pytanie skierował w moją stronę, a tak trudno było mi na
nie odpowiedzieć.
- To na pewno nie będzie żaden problem – uprzedził mnie. O tak, zauważyłam, że
dla niego nic nie jest
problemem. Gdybym pewnie
zapytała o to, czy może zabić dla mnie kogoś, jego odpowiedź byłaby twierdząca. Przestań bredzić – skarciłam sama siebie. Rozejrzałam
się po moim maleńkim salonie, lustrując każdą rzecz z osobna. Chętnie robiłabym
to bez końca, ale Calum wciąż był na linii i czekał na moją odpowiedź.
- Mógłbyś go odstawić pod dom? – zapytałam. Być może nie była to
najrozsądniejsza decyzja w moim życiu, ale druga opcja również nie wydawała się
być kolorowa. Zaczęłam bawić się nitką od moich szarych dresów, mając na twarz
zmartwioną minę. Strach znów przejmował nade mną kontrolę.
- Jasne, przecież sam to zaproponowałem. – Słyszałam jego radosny śmiech w
słuchawce komórki. Wczoraj zaśmiałabym się razem nim, ale dziś zderzyłam
się z rzeczywistością i nie potrafiłam się do tego zmusić. Chłopak wyczuł, że
coś było nie tak. – Wszystko OK?
Przez chwilę nie odpowiadałam. Jego głos posiadał nutkę zmartwienia i troski, a
przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam zaufać zupełnie obcemu facetowi?
Dobra, może wydawał się być miły, ale to nie zmieniało faktu, że mógł po prostu
zachowywać pozory. Czego się nie robi na rzecz dobrego planu?
- Tak – powiedziałam zaraz, żeby nie domyślił się niczego po długiej ciszy z
mojej strony. – Wszystko jest dobrze.
- W takim razie... do zobaczenia niedługo – odpowiedział, a
następnie się rozłączył. Miałam rację; zamierzał się ze mną widzieć.
Westchnęłam głęboko i ciężko, próbując się przygotować na spotkanie z
chłopakiem.
***
Kiedy ja obgryzałam paznokcie ze strachu, Calum zdążył podjechać pod mój blok.
Siedział w moim samochodzie, obserwowałam przez okno w kuchni, jak wysiadał z
auta. Zamknął kluczykiem drzwi samochodu, a następnie pokierował się w stronę
drzwi wejściowych na moją klatkę. Nie widziałam w jego ruchach żadnego
zawahania, jakby rzeczywiście dokładnie wiedział, gdzie mieszkałam. Wzdrygnęłam
się lekko, gdy ciut za wcześnie usłyszałam dzwonek. Pokierowałam się do
korytarzyka, uchylając drewnianą powłokę. Przywdziałam na usta uśmiech w
nadziei, że Calum nie dostrzeże mojego zestresowania. A wydawało mi się, że
lata praktyki uodporniły mnie na takowe sytuacje.
- Cześć – odezwał się pierwszy. Pokiwałam głową, uważnie mu się przyglądając.
Zupełnie jakbym chciała odczytać z jego twarzy zamiary, którymi się kierował.
- Hej – odpowiedziałam. Oparłam swoje ciało na futrynie, a rękę mocniej
zacisnęłam na klamce od drzwi. Moja dłoń cała była spocona, ale to był tylko
mały, drobniusi szczegół w tym wszystkim. – Skąd wiedziałeś, pod którym numerem
mieszkam? – wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Musiałam to wiedzieć, bo
inaczej gdy znów zostałabym sama, nie mogłabym przestać o tym myśleć. Podniósł
swoją prawą rękę do góry, żeby podrapać się niemrawo po karku. Widziałam
strużki potu na jego czole oraz małe zakłopotanie w jego oczach. Byłam świetnym
obserwatorem, dlatego to mnie zawsze wysyłali na przeszpiegi albo do
przesłuchiwania jeńców, gdy jeszcze byłam ślepo zapatrzona w poczynania Jamesa.
Ta historia była długa i skomplikowana.
- Na dole była rozpiska mieszkańców budynku – odpowiedział. Kłamał, dobrze to
wiedziałam. Na dole rozpisane były jedynie nazwiska, a Calum nie znał go.
Przynajmniej nie ode mnie.
- Jasne – odrzekłam na to, robiąc minę, jakbym mu uwierzyła. Chciałam się go
pozbyć bezproblemowo. Wyciągnął swoją rękę z kluczykami w moją stronę. Również
wyciągnęłam w jego stronę dłoń, wewnętrzną stroną do góry, żeby spuścił je
prosto do niej. Gdy do uczynił, znów się odezwał:
- Mogę wejść? – zapytał, chwytając klamkę z drugiej strony i ciągnąc ją lekko w
swoją stronę. Spięłam się, ponieważ nie chciałam go w moim mieszkaniu.
- To nie jest najlepszy pomysł – zaoponowałam. Zmarszczył brwi, po czym je
uniósł do góry. Miał pytający wzrok, a żeby przypieczętować jeszcze swoje
zdezorientowanie, zadał mi kolejne pytanie:
- A to niby czemu?
I co ja miałam mu odpowiedzieć? Żadna wymówka w mojej głowie nie wydawała się
być odpowiednia. Czułam się strasznie zagrożona w jego obecności, tym bardziej,
że wiedział o mnie coś, czego mu kompletnie nie mówiłam. Nie mógł pracować dla
Jamesa. Ten nigdy nie pozwoliłby, żeby gościu popełnił jakikolwiek błąd. Zdawał
sobie sprawę, że byłam inteligentna, więc wysyłałby raczej wyszkolonych
podwładnych. Chyba, że był to kolejny jego dziwny plan, który przewidywał
zupełnie coś innego. Może chciał mnie zastraszyć, a jednocześnie sprawić, żebym
nie wierzyła w to, iż to on był tego sprawcą? Tak, ja i moje głębokie
przemyślenia.
- W moim domu jest straszny bałagan i... – Próbowałam zmienić taktykę, gdy nie
widziałam przekonania w jego oczach. – Zamierzałam zaraz wyjść z domu, spotykam
się z koleżanką – dodałam zaraz. Tym razem użyłam lepszego argumentu, bo nie
dociekał więcej, opuszczając dłoń z powrotem wzdłuż tułowia. Odetchnęłam w
głowie z ulgą. Udało się.
- No to... na razie – zakończył nasze spotkanie. Posłał mi lekki uśmiech
wymieszany z krzywym i dziwnym spojrzeniem. – Jeszcze się może kiedyś
zdzwonimy. No wiesz, gdyby zepsułby ci się samochód.
Albo w innych okolicznościach – mówiła jego twarz. Tak bardzo banalne były jego
gesty, tak łatwo było z nich czytać, a jednocześnie tak bardzo się go obawiałam.
- Taa – wymamrotałam. – Pa. – Zatrzasnęłam za nim drzwi, a następnie odwróciłam
się do nich tyłem i oparłam o nie plecami. Zsunęłam się po nich na podłogę,
chowając twarz w dłoniach. Wszystko zaczęło się komplikować, a ja podświadomie
czułam, że to dopiero początek.
***
W ciągu kolejnych dni mogłam już spokojnie dojeżdżać do pracy własnym
samochodem i cieszyło mnie to. Gorzej było już z samopoczuciem, po zdawałam
sobie sprawę z tego, że Calum prawdopodobnie tak szybko nie odpuści. Na razie
miałam jednak święty spokój i już szykowałam się na kolejną misję szpiegowską.
Trevor poinformował mnie, że jeden z podwładnych Jamesa będzie musiał coś załatwić w starym magazynie.
Przypomniała mi się moja ostatnia misja, kiedy to dyskretnie szpiegowałam
młodego Luke’a Hemmingsa. Znałam tylko jeden opuszczony magazyn w Nowym Jorku,
który nie był pod kontrolą miasta. I właśnie dlatego stwierdziłam, że spotkanie odbędzie się w dokładnie tym samym
miejscu, w którym byłam ostatnim razem. Trevor stał się o wiele bardziej
podejrzliwy, ale co on biedny mógł zdziałać przez telefon? Nie licząc tego,
czasu na spotkania miał niewiele, więc jak na razie byłam bezpieczna.
Przynajmniej z jego strony, bo w rzeczywistości wiele ryzykowałam,
postanawiając zjawić się na miejscu spotkania. Miało się ono odbyć na początku
października, czyli za niecałe dwa tygodnie. Do tego czasu miałam się jednak
przygotować. Nie spodziewałam się jednak, że los wciąż gotował dla mnie
niespodzianki. O jednej z nich dowiedziałam się w jedną z niedziel, kiedy to ktoś
zapukał do moich drzwi.
W pierwszej kolejności pomyślałam o Trevorze, zaraz jednak stwierdziłam, że to
pewnie Calum mnie nachodził. Myliłam się jednak, bo gdy otworzyłam drzwi,
okazało się, że to zupełnie obca osoba. Młody i wysoki chłopak, który miał na
głowie istny huragan ciemnoblond włosów, które podtrzymywała czerwona bandana z
białymi wzorkami. Na jego twarzy widniał wesoły uśmiech. Pierwsza
moja myśl była mniej więcej taka: „Kim jest ten koleś i czego tutaj szuka?!”.
Powstrzymałam się jednak przed zatrzaśnięciem mu drzwi przed nosem.
- Cześć.
Jestem Ashton, wprowadziłem się dzisiaj do mieszkania naprzeciwko i
postanowiłem się przedstawić – wyjaśnił swoje najście. Ja oczywiście z moją
nieufnością do ludzi, posłałam mu sztuczny uśmiech i sugerująco odparłam:
- A ja
jestem naprawdę wredną osobą, która nie lubi, gdy ktoś nachodzi ją w domu –
powiedziałam. Na jego twarzy pojawiła się nutka zdziwienia, ale uśmiech nie
chciał zejść z jego twarzy.
-
Zadziorna – skomentował chłopak, miętosząc ręką rąbek swojego t-shirtu.
Pokiwałam tylko głową na jego słowa, a następnie próbowałam zamknąć mu drzwi
przed nosem. Na próżno jednak, bo wsadził stopę w szparę między framugą a
drzwiami. Doskonale – pomyślałam z
sarkazmem.
- Już się
przedstawiłeś – zauważyłam, zerkając na jego nogę. – Możesz zabrać swojego
buciora z progu mojego domu?
-
Właściwie, to nie. – Puścił mi oczko, po czym zacmokał kilka razy. – Chciałem przy
okazji pożyczyć cukier.
Oczywiście.
Użycie tak banalnej wymówki miało doprowadzić do przedłużenia naszego
spotkania. Nie tym razem... jak mu tam było? Arnold?
- Och, jak
przykro – odrzekłam z udawanym zmartwieniem. – Akurat cały wykorzystałam.
Ciasto to jednak wymagająca sprawa.
Kończyły
mu się wymówki, widziałam lekką histerię w jego oczach. Czemu tak bardzo
zależało mu na tym, żeby wejść do mojego mieszkania? Zwróciłam większą uwagę na
jego zachowania. Dopiero teraz zauważyłam, że próbował uwieść mnie spojrzeniem.
Zabawne, że wcześniej tego nie widziałam. Jego postawa była beztroska i z
pewnością biło od niego próżnością. Biedny Adam był zapatrzony w siebie.
-
Uwielbiam ciasta. Poczęstowałabyś mnie? – chwycił się kolejnej wymówki.
Otaksowałam go podejrzliwym spojrzeniem. Nie zareagowałam na zaczepkę,
nareszcie zdając sobie sprawę z sensu jego wcześniejszych słów.
-
Wprowadziłeś się naprzeciwko? – zapytałam z szokiem. Nie wiedziałam, jak to
możliwe. Wcześniej mieszkała tam jędza Chesterfield, a ona ani za Chiny, ani za
Japonię nie przeprowadziłaby się na rzecz jakiegoś niedorozwiniętego, szalonego,
młodego mężczyzny. – A co z Chesterfield?
- Emm... –
próbował coś wymyślić. Myślami powędrowałam do dziwnego zachowania Caluma Teraz
tak bardzo go przypominał, że w głowie już próbowałam ich w jakiś sposób
połączyć. – O-Ona, um, wyjechała... Tak! Do... Waszyngtonu!
O tyle, co
wcześniej raził mnie swoją pewnością siebie, tak teraz jego zamieszanie było
wręcz wyczuwalne. Słaby z ciebie kłamca, Anthony. Boże, czemu ostatnio nie
miałam w ogóle spokoju? Czy to James znowu coś knuł? Zaczęłam się coraz
bardziej go obawiać, ale wraz ze strachem rosła również złość. Miałam dość tych
gierek, chciałam normalnie żyć.
-
Posłuchaj, Andrew...
- Ashton –
poprawił mnie od razu, marszcząc dziwnie brwi. Nie był zadowolony z tonu mojego
głosu.
- Ashton –
powtórzyłam dla świętego spokoju. – Jeśli chcesz przedstawić się jakiejś
panience, to na czwartym piętrze pod numerem siódmym mieszka Rebecca. Mi jednak
daj spokój. Jestem pewna, że ona zaoferuje ci więcej niż cukier. – Skrzywiłam się
z obrzydzeniem. Zrozumiał, co miałam na myśli, nie skomentował tego jednak.
Jego orzechowe oczy wpatrywały się we mnie cały czas, gdy kolejne słowa wypadły
z moich ust. – A teraz z łaski swojej zabierz tę nogę, zanim ci ją urwę.
Powoli
wykonał polecenie, cały czas jednak mi się przyglądając.
- Do
zobaczenia – odezwał się w końcu i uśmiechnął złośliwie. Wywróciłam oczami
i podążałam za nim wzrokiem, gdy odwrócił się na pięcie i podszedł do swoich
drzwi, kładąc dłoń na klamce. Chciałam już zamknąć drzwi, ale zanim to
zrobiłam, moje usta same otworzyły się i powiedziały coś, co nasuwało mi się na
myśl od kilku minut.
- A, i
Ashton? – powiedziałam, a on zerknął na mnie tylko kątem oka. – Pozdrów Michaela
i Caluma, myślę, że się ucieszą.
- Co ty...
– Wytrzeszczył oczy, ale nie słuchałam więcej, zatrzaskując swoje drzwi i
zamykając je na klucz. Trafiłam, cholera, widziałam to w jego przerażeniu. Nie
wiedziałam jak to możliwe, że potrafiłam tak szybko kojarzyć fakty, ale
dziękowałam Bogu za ten talent. Czasami też go przeklinałam, bo gdyby nie moje „zdolności”
nie trafiłabym pod czarne skrzydła Jamesa... a nawet jeśli, to nie widziałby we
mnie potencjału i nie stałabym się tym, kim byłam. Tak ślepo zapatrzona w
potomka Diabła, tak desperacko prosząca o chwilę uwagi. Dał mi jej aż zanadto.
~ Jeśli przeczytałeś/aś – zostaw komentarz, proszę ~